piątek, 6 grudnia 2013
06.12.2013, 24stC, czasem słońce, czasem deszcz
Nawet na rajskiej wyspie człowiek ma prawo iść do marketu, zwłaszcza, kiedy na dworze pada, a raczej leje deszcz. Dzisiaj zwiedzamy Tesco.
Do zakupów jakoś mniej się garniemy, bo ceny aż takie atrakcyjne nie są. Byliśmy na Koh Samui 9 lat temu, więc mamy jakieś porównanie. Jest drożej, ale czego się spodziewać po takim czasie niestety mamy wrażenie, że wraz ze wzrostem cen nastąpił spadek jakości. Cieszę się, że ludziom tutaj lepiej się teraz żyje (bo to też widać), ale tęsknię do tamtego prostego, pysznego, tajskiego jedzenia, do prawie pustych ulic, do pięknych widoków w czasie jazdy skuterkiem. Teraz mam pizzerię na każdym rogu, piekarnie co chwila, do tego kebab, hinduskie i wszechobecne hamburgery z hot dogami. Do tego jeszcze jakąś sieć budek z kurczakami w głębokim oleju. Na śniadanie mogę mieć zestaw z każdego kraju serwowany przez mówiącego po rosyjsku i angielsku kelnera.
A ja bym chciała sticky rice with mango. No way! Zapomnij! Nie ma, nie istnieje. Na to "wymyślne" danie zapraszają mnie do najdroższej knajpy w mieście, gdzie będzie oczywiście zaserwowane w iście europejskim stylu.
Tęsknię za ciszą, po to wybraliśmy Lamai Beach, żeby mieć spokój i poczucie przestrzeni. Tu nie ma ani jednego ani drugiego. W tej chwili prawie każdy centymetr wybrzeża zajmują zabudowania hotelowe. Ni chole... nie możemy znaleźć urokliwej zatoczki, która tak nam się wbiła w pamięć ostatnim razem.
Za to od rana mogę miło pogawędzić z paniami tańczącymi na rurze, co kilkanaście metrów lokal z czerwonymi światłami. Nie tak to wspominam, nie tego oczekiwałam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz