środa, 4 grudnia 2013
04.12.2013 Koh Samui, 26stC
Na piątą zamówiliśmy transport na lotnisko a o siódmej startujemy. Córka zdegustowana, bo znowu to samo lotnisko... Poprawia jej się w 7/11, bo kupuje swoją ulubioną herbatkę. Przespaliśmy lot, dalej już się nie da, bo z Surathani jedziemy autobusem na prom. Matysia czekała długo na ten etap podróży, bo jej się marzył statek. Ten ma na oko tak ze dwieście lat (nie, nie jest z drewna, mimo, że kolor na to wskazuje) trzeszczy i piszczy, wchodzimy i już wiemy, że dobrze, że wzięliśmy tabletki... Rozkładam swój fotel i jak najszybciej chcę zasnąć, żeby nie czuć już tego bujania. Budzę się, kiedy dobijamy do brzegu, dziecko cały czas wpatrzone w ipada, tata śpi.. Rodzice...
Przelot wykupiliśmy w Air Asia w pakiecie z transportem na wyspę, więc siė już tym elementem nie stresowaliśmy. W autobusie dziewczyna sprzedawała transport do hotelu mini vanami za 200B/os cały czas podkreślając, że taniej się nie da. Nie uwierzyliśmy, ale mieliśmy nosa, bo na promie złapał nas kolejny naganiacz i ostatecznie zapłaciliśmy 150B/os. 10zł oszczędności to też coś - wpłacę na konto kolejnej wyprawy ;)
Po 13 docieramy do hotelu. Wykupiony wcześniej, jakieś 27$ za noc z basenem i nowoczesny i dobre opinie i z dostępem do wody. Same plusy a ja jestem zła, bo wymyślono photo shopa i mój super hotel przestał być super :( za to pięknie pachnie, dokładnie tak, jakby ktoś chciał zamaskować inne zapachy...
Zostawiamy bagaże i w miasto, bo pogoda średnia. W tesco kupuję płyn do mycia łazienki i szczoty. Sama robię porządki, które żadnego efektu nie przynoszą, bo ceramika jest tak wytrawiona środkami, że szkliwa już na niej nie ma. Nic to, przynajmniej mam pewność, że jest czysto.
Idziemy na basen. Milusio. Kolacyjka na mieście.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz