wtorek, 3 grudnia 2013
03.12.2013 Nong Khai, 28stC
Zjedlismy sniadanko (europejskie) wliczone w cenę pokoju i ruszyliśmy z bagażami do punktu wynajmu skuterków. Bardzo sympatyczny pan wziął nasz rzeczy na przzechowanie a my z małym plecaczkiem ruszyliśmy na zwiedzanie miasta, o którym piszą, że jest czarujące.
Mąż z wczorajszego ruchu prawostreonnego musiał się przestawić na lewostronny. Poszło błyskawicznie i bez problemu dotarliśmy do pierwszego punktu czyli Sala Kaew Ku. Duży teren z dziesiątkami mniejszych, większych i gigantycznych figur z motywem hindu, stworzonych przez artystę, który kilkanaście lat wcześniej stworzył tego rodzju park w Laosie. Zmarł pod koniec lat dziewięćdziesiątych, ale nie chciał opuszczać domu, dlatego na ostatnim piętrze mogliśmy podziwiać szklaną kapsułę z jego zmumifikowanymi zwłokami.
Potem wizyta w świątyni i oglądanie Buddy ze szmaragdowymi ozdobami.
Odwiedziliśmy też Aquarium. Ciekawe, jednak mamy już całkiem sporo takich miejsc na koncie dlatego to konkretne umieszczamy gdzieś na końcu listy (chociaż pewnie gdyby było w Polsce byłoby na samym szczycie).
Jeździmy jeszcze trochę po mieście, zjadamy cosik i po odebraniu bagaży jedziemy na stację autobusową. Za 50B na głowę minivanem jedziemy do Udon Thani. Ciągle jeszcze jesteśmy blisko granicy i widoczki tutaj przypominają fantastyczne chwile spędzone w Laosie. Widzimy podobne dania i nawet miejsce, gdzie na chodniku wzdłuż największej ulicy rozłożone są maty a na nich biesiadują grupki głodomorów. Z drugiej strony nawierzchnia dróg, ilość samochodów i murowanych budynków, jakość tego wszystkiego mówi nam, że to nie może być Laos...
Ze stacji bierzemy za 100B tuk-tuka na lotnisko. Kierowca mówi do siebie (no chyba, że liczy na to, że znamy tajski i dla zabawy ustalaliśmy cenę po angielsku), co jakiś czas dziwnie rechocze... Nie wiemy co myśleć, ale może zwyczajnie ma dobry dzień, który dla nas przestaje taki być, kiedy okazuje się, że zabrakło benzyny. Pan dalej się chichra, my nie, bo przejazd przez Udon Thani zabrał nam więcej czasu niż zakładaliśmy (dalej mamy zapas). Po chwili nasz szalony driver wyjmuje butelkę z benzyną i mówi, że "ok, ok" uffff
Godzinka w samolocie i lądujemy w Bangkoku. Niesamowicie to miasto wygląda nocą z góry - morze światełek.
Hotel mamy niedrogi i nienajlepszy, ale to tylko jedna noc. Szybkie wyjście na jedzonko i Tom Kha ... za 100B a do tego za słodka, wrrr.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz