sobota, 30 listopada 2013
30.11.2013 Luang Prabang - Vang Vieng
Wstajemy przed ósmą i na 8:30 docieramy na pocztę ( nie, żeby daleko była, ale to nasze szykowanie trwa i trwa...) a tu zonk! Zamknięte, nawet skrzynki pocztowej nie ma wystawionej. Po zjedzonym śniadanku i po dziewiątej sprawdzamy ponownie i znowu to samo. Pytamy sprzedawcę obok i słyszymy, że powinni otworzyć jakoś po 10, może... No tak czas Laotański...
Oddaliśmy kartki w biurze podróży i obiecali nam je jutro wysłać. Zobaczymy a sami wsiadamy do autobusu jadącego do Vang Vieng. Chcemy zobaczyć nie tyle sławetną imprezownie co fantastycznę góry, które otaczają miasteczko.
Po 16 dojeżdżamy na miejsce i po paru chwilach mamy już pokój! Za jakieś 30zł za noc (za pokój) mamy swoje śliczne, czyściutkie 30m2. Najtańszy i najładniejszy pokój podczas wyjazdu.
Szybki przemarsz po mieście i już widzimy, że dobrze się tu żyje ludziom z turystyki. Znaleźliśmy knajpkę serwującą wywołujące euforię dania, spotkaliśmy sporo wstawionych młodych turystów i o dziwo kilka Laotańskich dziewczyn ubranych i umalowanych w sposób iście zachodni...
Na kolację mamy dzisiaj hot pot w koreańskiej knajpce. Pychota!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz