piątek, 29 listopada 2013
29.11.2013 Luang Prabang, zimno, 22 stC
Skuter już dograny dzień wcześniej, więc szybkie śniadanie - bulion z kluskami i toną ziół (dobry o każdej porzze dnia i nakażdy posiłek i nie ma u nas dnia bez tej zupki) i możemy ruszać w drogę drogę, to nie ta droga... Nawrotka a przy okazji wróciliśmy do hotelu po ciepłe ciuchy i wyjechaliśmy ponownie.
Jedziemy do jaskinini Tysiąca Budd. Trzydzieści kilka kilometrów sprawia, że całej trójce drętwieją cztey litey, zwłaszcza, że 9km to wyboje a do tego,pomarańczowy pył.
Parkujemy nasz pojazd i blokujemy jak się da najlepiej (duże ryzyko kradzieży w rejonie Luang Prabang). Po zapłaceniu 10.000K od głowy schodzimy na brzeg, gdzie czekają łodzie, które przewożą na drugi brzeg. Ktoś za nami woła... Znowu dzieciaki chcą nam coś sprzedać... Coś gestykulują... Nie, spoko, my chcemy do łodzi, płynąć na drugi brzeg. Nie ta łódź? Mamy płynąć inną? Tą?!? Ale czy ta łupinka nas uniesie? Matylko z czego Ty się cieszysz? O kapoki nie ma nawet sensu pytać... Woda cieplutka, silniczek pyrka równo a nasz sternik nie robi tego pierwszy raz... Tylko wytrzymać te 5 minut... Brzeg! Twardy i pewny! Super, udało się! A jaskinia... Porażka! 3 minuty na zwiedzanie wystarczą. W drodze powrotnej zrobiłam nawet kilka fotek i zauważyłam urodę tego miejsca, ale i tak z ulgą zeszłam na ląd ;)
Zdąrzyliśmy wrócić do miasta przed deszczem, ale potem i tak przzemokliśmy do suchej nitki kupując składniki kolacyjki na targu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz