wtorek, 26 listopada 2013

26.11.2013 Vientian, 28stC

Dojechaliśmy kole szóstej, super wypoczęci wskakujemy do jumbo tuk-tuka i śmigamy do centrum. Tu namierzamy biuro sprzedające bilety na nocny autobus do Luang Prabang i kupujemy dwa za 190.000K/os,  zostawiamy plecaki i idziemy kawałek dalej wypożyczyć rowery (10.000K/os). Krótka przerwa na śniadanko (10.000K/os) i jedziemy! Odwiedzamy punkty obowiązkowe i te mniej obowiązkowe jak plac zabaw a potem wygłodniali ruszmy na obiadek. Za 50.000K mamy rybę z dodatkami (chociaż o te ostatnie musiałam się upomnieć), za kolejne 50.000K biorę Matysi kaczkę (mąż już karci mnie wzrokiem, ale co tam), dobieram sałatkę, bo mam ciśnienie na warzywa. Ryba jest smaczna, sałatka zypełnie inna niż u nas, bo pomidory, ogórek, cebulka i sos majonezowy z sosem rybnym zalatuje rybą - ciekawe... Za to kaczka zwaliła nas z krzeseł. Dostaliśmy pół kaczki na co składała się: cała głowa, cała szyja, elementy korpusu, kuper i kawałek nogi a wszystko pewnie z dziesiąty raz odsmażane i bardziej przypominało chipsy niż cokolwiek innego. Mąż się zagotował, dziecko co chwila pytało, który kawałek może zjeść, ale po rozmowie z panią zabrano nam to cudo ze stołu i nie doliczono do rachunku.  O 20:30 ruszamy dalej kolejnym super wygodnym sypialnym autobusem, tyle, że teraz kierowca nie proponuje nam już zamiany miejsc na te z tyłu, szersze, tylko musimy się pomiėścić na normalnej dwójce. Do tego mamy pierwsze łóżkoza kierowcą, który odkręcił muzę na maksa i co chwila naciskał na kalkson. Dopiero nad ranem zaczęło to Matysi przeszkadzać, jak bajki sobie odpaliła ;) Dojechaliśmy z dwugodzinnym opóźnieniem, ale nie mamy co narzekać, bo jak na jednego kierowcę i górzysty teren to dobrze, że to tylko taki problemik...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz