sobota, 1 czerwca 2013

31.05.2013, 27stC, Tokio, Matsumoto

Dzisiaj śmigamy do Matsumoto, ale zanim to nastąpi jedziemy jeszcze na targ rybny. Planowaliśmy jechać tak, by być na miejscu o piątej rano (wtedy zbierają grupę 120 szczęśliwców, którzy w dwóch turach będą mogli wejść na aukcję tuńczyków), ale okazało się, że dzieci na aukcję nie wpuszczają :( Wstaliśmy zatem jak ludzie i na 9 dojechaliśmy na targ, co by popatrzeć na rezultat połowów. Mieliśmy okazję na własne oczy przekonać się jak wielkie są tuńczyki i jak różnorodne stworzenia można tam kupić. A jest na co popatrzeć, oj jest! Wszystko to, co do tej pory widziałam w telewizorze dzisiaj miałam na wyciągnięcie ręki! Do tego na tym samym placu jest targ spożywczy i gdyby jeszcze kuchenka była i parę garneczków to mogłabym powiedzieć, że to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu ;)

Przyznam uczciwie, że trochę mi przeszła ochota na surową rybkę, ale reszcie wręcz przeciwnie, więc późne śniadanie to dzisiaj... sushi!
Posileni i pełni energii ruszyliśmy na stację, żeby zdąrzyć na shikansen do Nagoya (tam przesiadka na ekspress). Tym razem nie mieliśmy rezerwacji miejsca i dosłownie w biegu między peronami rzuciliśmy chłopakowi dokąd i o której chcemy jechać i za 5 sek lecieliśmy dalej z miejscówkami w ręku. Jak widać na 10 min przed odjazdem pociągu też można jeszcze sobie miejsce załatwić. Inna rzecz, że nie stresowaliśmy się wcale, bo z passami JR w ręku podróż to czysta przyjemność! Generalnie przemieszczanie się nie stanowi żadnego problemu. Raz nam ktoś pokazał jak kupić bilet na metro i od tego czasu sami sobie dajemy radę. W autobusie albo pobiera się kuponik z numerem przystanku, na którym się wsiadło, albo sprawdza na wyświetlaczu nad kierowcą pod jakim numerkiem pojawiła się kwota i tyle trzeba będzie zapłacić kierowcy. Do Matsumoto dojeżdżamy o 15:52, wiemy, że do zamku wpuszczją do 16:30 a jeszcze plecaki... Szczęśliwie małż zarezerwował wczoraj hotel jakieś 300m od stacji. Pędzimy, zrzucamy bagaże na recepcji i biegniemy w stronę zamku. Jeżeli ktoś ma trochę więcej czasu, to może sobie wygodnie podjechać autobusem podziwiając inne atrakcje po drodze (jeżdżą co 30 min). Udało się dotrzeć z pięciominutowym zapasem! I dla mnie znowu zaskoczenie, bo spodziewałam sie wielkiego budynku a tu proszę taki oto zgrabny, nieduży zameczek. Pół godziny wystarczy na jego zwiedzenie. Oglądamy prawie puste pomieszczenia ale czuć tu atmosferę minionych czasów. Wychodzimy i zamykają zaraz za nami bramę, a widokami mozemy sie cieszyć siedząc nad wodą.  Edit: z perspektywy czasu stwierdzam, że to jeden z piękniejszych i bardziej klimatycznych obiektów jakie zwiedzaliśmy w czasie tej podóży.
Ja od paru godzin czuję pieczenie pod powiekami tzn, że mam gorączkę. W końcu to urlop, więc i przeziębienie musi być ;) Jeszcze przez jakiś czas spacerujemy ciesząc się ciszą i spokojem jaki panuje w tym mieście. Trochę szkoda, że rano jedziemy dalej, bo idealnie by się tu jeździło na rowerze a zaraz obok stacji jest wypożyczalnia rowerów i nic za to wypożyczenie płacić nie trzeba! Rozkłada mnie, obym Matyli nie zaraziła...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz