piątek, 31 maja 2013

30.05.2013, 21stC, Nikko

Na dzisiaj zaplanowałam całodniowy wypad do Nikko. Mieliśmy się delektować widokami tutejszych świątyń. Przychodziło nam to z trudem, bo cały czas padał deszcz. Ale od początku... O 9 z minutkami mamy pociąg do Nikko ze stacji Tokio. Nie byłam na wszystkich tutejszych stacji, ale wydaje mi się, że to największa stacja w Tokio. Musimy przejść konkretny odcinek, żeby dojść do miejsca, z którego odchodzą shikanseny. (już pominę, że jestem troszkę rozczarowana, bo w jakimś programie widziałam, że te pociągi mogą rozwijać prędkość do 600km/h, w rzeczywistości jeżdżą "tylko" 300km/h). Znajdujemy bramki, czekamy przy wejściu na peron, jeszcze sprawdzamy z kimś z obsługi czy to ten peron i jesteśmy spokojni przez kolejne 3 minuty, kiedy to się okazuje, że jednak nie ten. Biegiem do nowego, pomstować na pana z obsługi będziemy później, ufff... udało się!  W ramach dygresji: gdyby, będąc w Japonii stanął Wam zegarek a znacie czas odjazdu swojego pociągu to bez zastanowienia możecie względem tego zegarek ustawić.  Czyż nie jest piękny?

serwis sprzątający ma te swoje 3 minuty, żeby przelecieć pociąg ze szmatką w ręku i odwrócić fotele w kierunku jazdy:
Po blisko godzinie jesteśmy w Utsonomya skąd jedziemy podmiejskim do Nikko ( o jedenastej z minutkami na miejscu). Szczęśliwie dla nas w wagonie wita nas przesympatyczny pan, który upewnia się, że chcemy do Nikko i zaraz tłumaczy, że on tam mieszka i wyciąga mapę i mówi co musimy zobaczyć i dodaje, że dzisiaj ma padać. (To ostatnie akurat wiemy najlepiej, jednak cały czas się łudzimy...) Z panem zamieniamy jeszcze kilka słów, wszystko baaardzo łamaną angielszczyzną. Na koniec jesteśmy mu bardzo wdzięczni, bo przed pożegnaniem sprawdził dla nas, o której jest autobus do świątyni i najważniejsza rzecz: dał nam dwa parasole! Nie były one jego własnością, stały w skrzyni, na stacji i czekały na chętnych a w drodze powrotnej należało je zwrócić. Jak tylko wysiedliśmy z autobusu natychmiast zostały rozłożone i tak już pozostało do końca dnia. :( Zwiedzamy przepiękne świątynie (1000¥ za wszystkie, pojedynczo znacznie drożej), ale nie możemy się tym cieszyć bo stopy mokre, spodnie mokre, Matylka co chwila pyta kiedy wracamy, kamienie w butach, obiektyw mokry, kibelek daleko i jeszcze parę innych powodów by się znalazło. Podsumowując: oblecieliśmy wszystko, ale zdecydowanie pół dnia można by tu spędzić delektując się atmosferą i podziwiając precyzję wykonania najdrobniejszych elementów.
Lądujemy zatem w knajpce na... hinduskim! Pan nas prosił tak miło, że się złamaliśmy. Wybraliśmy dania, zamówiliśmy i czekaliśmy, czekaliśmy, czekaliśmy... Z czterdziestu minut zrobiło się piętnaście i na stół wjechało wreszcie nasze zamówienie. Biegiem do pociągu a tam wagon ludzi z bosymi nogami i skarpetkami suszącymi się gdzieś pod ręką ;) Na szczęście udało nam się wyschnąć przed dotarciem do Tokio i mogliśmy się skupić na kolejnej dzielnicy - Akihabarze. 
Po wczorajszym wygląd oświetlonych neonami budynków tak nas nie szokował, ale ilość wystawianej tam elektroniki robiła piorunujące wrażenie. Może powinnam użyć słowa: "paraliżujące", bo ja na dobrą godzinę przepadłam na dziale ze sprzętem kuchennym... A potem typowo kobiecym (jak ja mogę funkcjonować bez tych wszystkich gadgetów?) I zamarzył mi się taki washlet, ale obawiam się, że nie będzie pasował na nasz kibelek... (Washlet sam w sobie to mistrzostwo świata, ale nie pozwólcie dziecku z niego wstać kiedy podmywanie jest włączone... Za to wyobraźcie sobie, że siadacie na zawsz ciepłą deskę, i ona sie myje sama i jeszcze tego co na niej siedzi wymyje i wysuszy. Bajka... I takie są też zazwyczaj w publicznych toaletach tylko z mniejszą ilością funkcji. Publicznym toaletom powinnam chyba poświęcić osobny wpis, bo to coś, w czym powinniśmy Japończyków naśladować a wydaje mi się, że i kilka pokoleń nie będzie w stanie im dorównać. Toaleta publiczna czystością nie ustępuje w niczym zadbanej, domowej toalecie. Do tego w każdy miejscu, łącznie z tymi na górskich szlakach, jest mydło w dystrybutorze i papier w podajniku. Toaleta dla niepełnosprawnych (tudzież rodzica z dzieckiem) przypomina bardziej stację kosmiczną z dziesiątkami przycisków i kilkoma umywalkami.) Na wieczór znowu maszerujemy na sushi, bo córka męczy. Już mąż się nauczył, jak zamawiać nigiri sake (czyli nigiri z łososiem) a Matylka aż piszczy, kiedy pierwszy talerzyk jedzie w jej stronę.  Dzisiaj po wyjściu, po raz kolejny zapytała: "mamo a widzisz dzisiaj mam jeszcze bardziej krzywe oczy niż wczoraj, prawda?". A ja codziennie odpowiadam: "nie Matylko, od ryżu nie będziesz miała skośnych oczu"...

1 komentarz:

  1. Czytam i czytam... Cudne to wszystko! Piszcie jak najwiecej. Sprawdzam codziennie i nie moge sie doczekac na kolejne wpisy. Pozdrowienia z PL. Kasia Bar

    OdpowiedzUsuń