poniedziałek, 27 maja 2013

26.05.2013, 24stC, Tokio

26.05.2013 Tokio Po ponad 9 godzinach, pokonaniu ponad 8000 km (i zjedzeniu zdecydowanie za dużo) lądujemy szczesliwie w Naricie. Teraz trzeba jeszcze tylko odstac swoje w kolejce do zdjecia i zeskanowania linii papilarnych i mozna ruszac dalej. A tam Punkt informacji turystycznej, który ograbiam z dziesiatek map i folderow. (Przeciez nie będę w kazdym miescie za tym latac, nie?) Chcialam dostac darmowa karte wi fi, ale okazalo sie, ze w niedziele maja zamkniete i dostałam tylko namiar na punkt w Akihabarze. Wymienilismy vouchery na passy JR, zarezerowalismy pierwszy przejazd shikansenem do Nikko, dolce zamieniliśmy na tutejsza walute (1$=99¥)i okazalo sie, ze jest juz po 20. Te wszystkie operacje zabraly nam 3 godziny! Musimy jak najszybciej wydostac sie z lotniska (zreszta bez zalu, bo sam obiekt rozczarowuje a juz podwojnie, kiedy przylecialo sie tu z Dubaju...) placimy więc 1300¥ (za dwoje dorosłych, bo dziecko do szóstego roku życia w wiekszości miejsc za free) za przejazd pociagiem i metrem do naszego pierwszego hotelu.  Zatrzymalismy sie w  Sotetsu Fresa Inn w Toyocho. Mamy jakies 500m do metra, pod nosem mnóstwo sieciówek a sam hotel bardzo przytulny. Moze nawet za bardzo, bo ciagle się o siebie potykamy a lozko zajmuje prawie całą przestrzeń ( i nie, nie jest duże ;) ). Za to mamy swiezo wykończone pokoje z tv, lodóweczką, czajnikiem, suszarką, mnóstwem drobiazgów typu: szczoteczka do zębów, kolejna do włosow, gąbka, płyniki, kremiki (nawet takie na zmarszczki a wszystko z logo shiseido, dziewczęta...). Do tego snieżno biała bielizna pościelowa i łazienkowa i... jestem kupiona!  Ok 23 wyszlismy na maly rekonesans. Dziecko grzecznie spało w wózku a my polowalismy na pysznosci w dobrych cenach. Wybór zadziwiająco duży, bo jadłodajnie zamykają póóóźną nocą czy raczej wczesnym rankiem. Pewnie dla znających moją córkę nie będzie zaskoczeniem, że obudziła sie, kiedy wchodzilismy do baru. Myślę, że ona ma jakieś receptory, które nie pozwalają jej przejść obok jedzenia obojętnie. Wzięliśmy sobie michę ryżu z sosem (całkiem oki) i michę ryżu z poprzerastaną wieprzowiną (małż zachwycony). Niestety dopiero jak skończyliśmy jeść wszedł Japończyk, który nie wahał sie otworzyć dyskretnie ulokowanych pojemniczków i swoje danie urozmaicił dodatkami, które w nich były. Wniosek: prześwietlaj otoczenie, albo wchodź do knajpy z autochtonem. A i przemiłe jest to jak chętnie "rozmawiają" z nami sprzedawcy! Szkoda tylko, że nie rozumiemy ani słowa po japońsku...  I pierwsza uwaga odnośnie uprzejmości: nie znam drugiej takiej nacji! Chcą pomóc i cieszą się, że mogą; reagują nie czekając na wezwanie a wszystko z uśmiechem, tylko takim dziwnym, trochę sztucznym... Czas spać, bo budzik za pięć godzin będzie szarpał mnie za serce i uszy. Jutro (a raczej dzisiaj Disneyland)! PS. Gwiazda zaczyna gwiazdorzyć, ale pozwala paparazzim robić swoje ;)

1 komentarz: