Rozsądnie jest jechać dalej, ale gdybym mogła tu spędzić caly urlop nic a nic bym nie cierpiala. Rozsadek wzial jednka gore, dlatego kupilismy sobie na jutro bilet na autobus do Cienfuegos. Rano wyjezdzamy i po czterech godz mamy byc na miejscu.
Chcę namówić męża na taką fryzurkę ;) :
Mieliśmy w planach wizytę w fabryce cygar, która w/g przewodnika mieści się zaraz za Capitolem, ale niestety już ją przeniesiono. Zgodnie z wytycznymi pojechaliśmy do nowej siedziby, która okazała się być zamknięta (oczywiście nasz driver też był bardzo zaskoczony ;) ).
Mieliśmy wejść do Muzeum Granma Memorial (gdzie jest jacht, którym Castro wrócił z Meksyku), ale cena nas odstraszyła i zamiast Fidela postanowilismy dofinansować dorożkarza.
Dzis dzien bez mleka, tzn bez ludzi, ktorzy prosza bysmy to mleko im kupili.
Widzimy za to interesująca scenkę na jednym ze skwerków. Stoi tam dwóch mężczyzn, którzy nie przejmując się otoczeniem odprawiają jakieś rytuały. Mają kurczaka, krew z niego sika, panowie coś szepczą... Przerażające to trochę...
a w tle mamy kościół
Obiad na mieście wyglądał tak:
I jeszcze deserek ;)
Zwiedzamy fort (wreszcie ciekawe eksponaty, których nie można fotografować) i wypijamy piwko.
Matylka jezdzi na kucyku, za całego CUCa za okrążenie.
Musieliśmy kupić dwa, bo nam się szkoda chłopców, którzy tam pracowali, zrobiło. Oczywiście chcieli szybko zarobić startując od piątki za kurs ;)
potem probujemy wejsc na plac zabaw, ale okazuje sie, ze liczba osob mogacych sie tam bawic jest ograniczona a dluga kolejka skutecznie zniecheca nas (wszystkich) do wejscia.
Idziemy sie snuc. To chyba nasza ulubiona czynnosc tu. Chodzimy i zwiedzamy, ale przde wszyskim sie walesamy podgladajac przez okna kamiennic jak toczy sie zycie.
Tutaj nie trzeba czekać aż loki wyschną, żeby wyjść na miasto...
Nie wchodzić, bo budynek się wali...
Fantastyczna plątanina kabli:
I jeszcze fabryka czekolady:
Ostatni dzien w Havanie konczymy maratonem po tutejszych barach. A co! Musimy sprawdzic, czy mojito wszedzie smakuje tak samo. O naszym wejsciu do knajpy decyduje muzyka. Na koncu trafiamy na kapele, ktora mimo (a nie dzieki) kilku wypitym mojito rzuca nas na kolana. Wokalistka jest obledna! Kupujemy ich plyte (to juz nasza druga plyta kupiona w czasie tego wyjazdu, ale pierwsza, ktora chcemy miec!).
Zauważyliście, że laska (dosłownie!) nie ma mikrofonu?! Głos jak dzwon!
Maz zmowil sie z corka i zmusili mnie do wyjscia, bo juz pozno i takie tam...
PS.
Dziewczyny przesada byloby stwierdzenie, ze tutaj wszystkie kobitki chodza w leginsach, ale 80% bym zaryzykowala. Co dziwne (dla mnie) to tak obciśle chodza te, ktore obwod licza na metry. Nikt sie tutaj nadmiaru (?) cialka nie wstydzi, wrecz przeciwnie.
I jak uczyc sie ruszac biodrami to tylko od mistrzyn. Tutaj nawet czterolatka idzie kolyszac dupeczka ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz