piątek, 2 listopada 2012

02.11.2012 Havana

Postanowilismy zaczac urlop juz dzisiaj i dlatego zerwalismy sie z lozka o 9:40. Troche wstyd, bo przeciez czas ucieka, atrakcje czekaja a spac mozemy w domu.
Idziemy wczorajsza trasa szukajac "salonu" manicure. Uparlam sie, ze musze sobie w tym kraju zrobic pazurki, bo to co kobiety maja na paznokciach to czesto sztuka w najlepszym wydaniu. Upatrzylam sobie dziewczyne ze dwie czy trzy przecznice od naszej casy. Widzialam, jak sie wczoraj cieszyla podajac mi cene. Zyczyla sobie rownowartosc 15 zl za 20 pazorkow :)
Byliśmy o czasie, ale pani manikiurzystka nie była na to przygotowana. Mialam wrazenie, ze pare minut wczesniej skonczyla imprezowac... Mama wypominala jej kolejną zarwaną noc, brat mocno ją tłumaczył, babcia dodawała coś od siebie a kobieta za oknem przypominała, że czeka na realizację zamówionego połączenia telefonicznego (w tym samym mikro pomieszczeniu mieścił się jeszcze sklep, punkt krawiecki i budka telefoniczna) . Szaleństwo...









Dzisiaj postanowilismy zwiedzić Vedado.
Z nowymi pazurkami ruszyliśmy przed siebie. Po paru krokach zatrzymała nas zaskoczona naszym widokiem policja. Pytali co tu robimy i tłumaczyli jak się mamy stąd wydostać. Chcieli nas przekonać, że nie pownno nas tam być. Uparliśmy się jednak, że idziemy przed siebie więc odpuścili widząc, że nie trafiają do nas ich słowa. Środek dnia, wszyscy (no może większość) się serdecznie uśmiecha, więc co mogłoby nam grozić? Chociaż pani manikiurzystka absolutnie nie zgodziła się na zostawienie wózka Matylki na zewnątrz i cudem wcisnęła go do pokoiku...
Po drodze zaszliśmy na targ i wreszcie zobaczyliśmy malangę, z której tak pyszne chipsy robią.





Przechodzimy obok zakładu fryzjerskiego i tak serdecznie nas tam zapraszają, że w końcu ślubny ląduje na fotelu, z którego wcześniej wstaje chłopak który dopieszczał sobie brwi...


Głowa ogolona, brwi przystrzyżone, uszy i nos też poczuły dotyk stali... Już myślałam, że ślubny wyjdzie z gładkimi nogami. :)
Nastrój wesołości udzielił się i mnie i postanowiłam wypróbować umiejętności Pana Fryzjera. M chciał, żebym obcięła się jeszcze krócej, ale mistrz nożyczek odmówił. Ufff...
Usłyszałam za to, że może mnie nauczyć salsy, bo jest trenerem i usłyszałam jeszcze parę rzeczy, które słyszy pewnie każda blondynka (i nie tylko) na tym fotelu ;)


Koniec przyjemności czas ruszać dalej, chociaż najpierw musimy się orzeźwić





Docieramy też do kultowej lodziarni Coppelia, gdzie musimy odstać swoje w ogonku do tanich lodów. Możemy oczywiście mieć je od ręki w dużym wyborze smaków, w punkcie obok, ale cena nas odstrasza.


Wymarzona porcyjka w świeżo wypłukanje plastikowej miseczce z aluminiową łyżeczką w komplecie z wodą  ;)

Czas ruszyć dalej.



Zapach pizzy zatrzymał nas na trochę...






















Piękna dzielnica! Jestem w stanie sobie wyobrazić jak nieprawdopodobnie wyglądałaby odrestaurowana, ale nawet tak zniszczone wille rzucają na kolana.



Idąc ulicą zwróciliśmy uwagę na prześliczną parkę. Byli na tyle uroczy, że M cofnął się i pstryknął im parę fotek. (Ze mnie taki fotograf, że nie miałam odwagi...)



Zdecydowaliśmy się też odwiedzić biuro Cubatur'u i wykupić cztery dni w molochu, w Varadero. Obiecaliśmy przecieć Matyldzie typowe dla dzieci atrakcje.

A wieczorem spotykamy się z Ivanem, jego koleżanką, Marcinem i Moniką i idziemy do przesympatycznej knajpeczki na wspaniałe krewetki (4,5CUC).


 Muzyka na żywo? Fajnie, ale wolę pooglądać bajki...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz