piątek, 26 października 2012

26.10.2012 Santa Clara

Decyzja podjęta - jedziemy do Santa Clara obawiając się, że wyjazd na nawet bliższe południe może na dłuższą metę być problematyczny. Pakujemy bambetle i smigamy na przystanek autobusowy. Wymieniamy bilet z biura podrozy na bilet autobusowy. Kasia i Ania robia to samo. Czekamy na Franklina, naszego znajomego Londyńczyka, a którym ostatnio nasza Polska grupa się prowadzała. Kontakt z Franklinem gwarantuje przeżycie interesujących i mocno zaskakujących chwil.
Dzisiaj akurat odjazd autobusu był opóźniony bo nasz przyjaciel miał problem z biletem. Okazało się, że dzień wcześniej postawił na bilecie szklankę z zimną wodą. Woda się skropliła i kiedy chciał podnieść bilet róg druczka się oderwał. Przezorny Franklin zachował jednak również ten mały fragmencik i dzisiaj przez godzinę próbował wytłumaczyć sytuację kierownikowi zajezdni. Zupełnie nie rozumiał argumentacji kierownika a nam Polakom, przypomniały się minione czasy, gdzie nie zawsze wygrywała logika... Żeby nie było -  kartka papieru była uszkodzona, ale oderwany kawałeczek nie zawierał ani jednej literki... Dla kierownika był to już zwykły świstek i musiał dzwonić do centrali pytać, czy może zrealizować taki zniszczony bilet. Ostatecznie się udało i ruszyliśmy w drogę.

Po drodze widzimy jakich spustoszeń dokonał huragan a przecież jesteśmy w centrum wyspy...




Na miejscu, w Santa Clara okazuje się, że powoli wolne łóżka zaczynają być problemem, bo wielu turystów ucieka z południa. Ostatecznie dostaliśmy całkiem przyjemny pokoik

i umówiliśmy się na wieczór z naszą ekipką. Siedzieliśmy na rynku z zazdrością patrząc jak Kubańczycy potrafią się bawić:


 tak wyglądała nasza casa:


 a tak interesujące są programy w telewizji:



 

Postanowiliśmy, że na drugi dzień jedziemy z Franklinem do Havany. Dziewczyny jadą wypoczywać i zwiedzać Camaguey.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz