Wycieramy chodniki caly dzien. Nie wzielismy krokomierza, ale pewnie by sie zagotowal...
Casa de la Musica za dnia:
jak to dobrze, że zdjęcie wygładza niedoskonałości... na samo wspomnienie syfu jaki panował w tym mieszkaniu mam gęsią skórkę:
szkoła, albo raczej maleńka salka lekcyjna i mooocno zaangażowana nauczycielka ;) :
Na lunch wzielismy sobie pizze. Mnostwo tu pizzeri, ktore... nie maja nic wspolnego z naszymi. Tutaj mamy szyld "pizza" wywieszony nad oknem albo drzwiami budynku mieszkalnego i najczesciej w prywatnej kuchni ta pizza jest wypiekana. Sam piec wzbudza zawsze nasz entuzjazm. Raz jest to zwykly piekarnik tyle, ze opalany drewnem (!), innym razem poziomo ustawiona metalowa beczka z drzwiczkami zrobionymi z wieka oczywiscie tez opalana drewnem. Taka przyjemnosc kosztuje 10 pesos i dostajemy grube drozdzowe ciasto z ciagnacym serem (a na bogato i "szynka").
Dzisiaj pada, więc wynajęliśmy sobie taxi (oryginalnie wykończone auto...)
i poprosiliśmy, żeby kierowca zawiózł nas do fabryki cygar.
rolowanie cygar, które pracownicy wkładają później w widoczne tutaj formy
formy wypełnione cygarami wstawia się pod praskę:
po paru godzinach przekręca się cygara i znowu wkłada pod praskę:
PS.
żadna z pań (ani żaden z panów) nie rolowała cygar na udzie ;)
mięsny:
Niektórzy mają się gdzie zresetować (mam na myśli córę, która dobrych pare godzin przespala w wozku).
Kolacja w naszej casie (nie wypowiem się na temat jadalności tych potraw...):
Wieczorem idziemy do Casa de la Musica licząc na równie miłą zabawę jak dzień wcześniej. Niestety jest zimno i wietrzno, brakuje tubylców i pewnie gdyby nie nasza Polska ekipa to nawet chwili byśmy tam nie spędzili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz