wtorek, 23 października 2012

22.10.2012 Cienfuegos - Trinidad


O 13:00 mamy autobus do Trinidadu. Przez chwile zastanawialismy sie czy nie skoczyc jeszcze do pobliskiego delfinarium, ale ryzyko spóźnienia na autobus jest za duze, dlatego szwedamy sie po miescie.  Dzisiaj to jakby zupelnie inne miejsce, pelne ludzi straganow, zycia. Odwiedzamy muzeum









Zaczepia nas kilka osob proszac o mydlo i ubrania, niestety nie mamy nic przy sobie.

W zakładzie praca wre i nikomu otwarte drzwi i okna nie przeszkadzaja:



Chcielismy wejsc na wieze na placu, ale niestety "z powodu modernizacji obiektu" nie mozemy tego zrobic. Tak sobe mysle, ze to kolejna tajna modernizacja, bo oprocz zakazu wejscia nic innego o niej nie swiadczy...
Teatr zamkniety, wiec dobrze, ze chociaz wczoraj bezczelnie weszlam i przez 15sek podziwialam malunki na suficie ignorujac protesty ochroniarki. Oficjalnie nie mozna bylo wejsc na korytarz, bo trwalo przedstawienie (na scenie oczywiscie...)
Jeszcze tylko drinus na glownym placu i ruszamy do autobusu.






Po 1,5h jestesmy na miejscu i widzimy klebowisko naganiaczy przed terminalem autobusowym. Wychodzimy jako ostatni i juz po chwili migaja nam przed oczami dziesiatki wyplowialych reklamowek ze zdjeciami casa particulares. Opedzamy sie jak mozemy.  Dwoje czy troje najbardziej wytrwalych towarzyszy nam przez kolejne kilkanascie metrow i w koncu sie lamiemy i wchodzimy zobaczyc oferowane przez nich cuda. Wszystko to budynki kolonialne (z zewnatrz), ale srodek to takie tandetne lata osiemdziesiate. Nie tego szukam, wiec wybrzydzam niemilosiernie wywolujac irytacje u naszej naganiaczki. Ostatecznie trafiamy na chlopaka, ktory prowadzi nas do swojej babki czy matki (pokrewiensta na Kubie to temat na osobny wpis, albo nawet prace magisterska). Samiutkie centrum, pokoj odrobine stylizowany, najlepszy jaki ogladalam. Problemem jest cena, bo uparlismy sie zaplacic 15CUC/noc a wlasicielka ewidentnie chce wiecej za pokoj. Ostatecznie pozostajemy przy naszej kwocie i obiecujemy jadac kolacje u naszej gospodyni.

Pokoj wyglada tak:




Czas na wymarsz na miasto. Mozna delektowac sie architektura i spokojem malego miasteczka.










Wchodzimy do Romance Muzeum i tu moje oczy szaleją. Nie wiem, na czym skupić wzrok, bo wystawiane tu eksponaty są tak piękne, że dech zapiera!











Dziewczęta, któraś może potrzebuje pudernicy?:



i te żyrandole...:








łazieneczka:


i kuchnia:



jak to moda wraca:


i moje ulubione zdjęcie z wymarzonym meblem:


Znacie inne miejsce, gdzie można zobaczyc i dotkąć tylu ciekawych antyków?




teatr:



Kolacja w naszej casie sklada sie z (wysuszonych) krewetek i smakowitej rybki. Obie potrawy w tym samym pomidorowym sosie. Do tego zupa fasolowa, surowka, ryz, owoce i za wszystko 16CUC.


Na jutro zamowilismy sobie sniadanko (po 4CUC/os).

Ale, ale... najważniejsza rzecz to ta, że wysiadając z autobusu zgadaliśmy się z Moniką i Marcinem.  Po kolacji poszliśmy jeszcze do Casa de la Musica i tam się znowu spotkalismy co więcej dobiły jeszcze dwie Polki  - Kasia i Ania. Było przesympatycznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz