7:00 trzeba wstawac, od dwoch godzin kwitnie zycie.
Male zakupki, zabawa w pokoju dla dzieci i juz mamy 9:20 i odrywamy sie od ziemi.
Airbus 330. Maly, ale czysty, dobrze wyposazony i co wazne multimedia dzialaja!
W naszym rzedzie jedno miejsce wolne, wiec moge spac zwinieta w luzny supelek. Budzi mnie zapach swiezego pieczywa. Nie chce jesc, przeciez maz zrobil smakowite kanapeczki i juz cos palaszowalismy, ale ten zapach... Dostajemy ciepla chaleczke i chrupiace kajzerki do tego maselko, dzemik, wedliny, owoce i napoje. Pyyyyyszne! Sama nie wierze, ze pisze to o jedzeniu w samolocie, ale tak jest! Slicznie podane, pyszne sniadanie. Do tego metalowe sztucce!
Chwila przerwy i po 20 min podaja kolejne napoje, potem ciasteczko i znow napoje i tak na zmiane co 20 min az do obiadu! A obiad... no teraz jak bede sie chciala wybrac na indyjskie to zarezerwuje bilet w Swiss, bo cos takiego trudno dostac w restauracji. Oblednie obledne jedzenie! Przy rezerwacji biletu zawsze prosze o jakies szczegolne menu, tym razem wybralam dla nas hinduskie a dla Matylki wegetarianskie. REWELACJA! I juz nie moge sie doczekac lotu powrotnego ;) o nie! Znowu cos podaja! Ratunku! Przeciez jedzenie z samolotu zawsze pomaga dbac o linie...
Koniec! Wytoczylismy sie z samolotu. Mati boli brzuch, ale co sie dziwic skoro zjadla slonia.
Podroz w te strone zajela nam 23godziny i 40minut. Sporo, ale na powitanie czujemy uderzenie ciepla - juz wiemy gdzie i po co przyjechalismy.
Blyskawiczna odprawa, zabieramy bagaze (o maly wlos a bylabym szczesliwa posiadaczka nowego wozka; identyczny jak nasz, ale w idealnym stanie. Uczciwosc wygrala i odlozylam na tasme ;) ) wymieniamy euraski i wychodzimy przed hale przylotow.
Nie ma szalenstwa. Kilku naganiaczy oferuje taxi, ktos dopytuje z ktorego biura jestesmy. Viazula nie ma, kolejny za jakies 2 godz. Spytalam kierowcy autokaru, ktory zabieral zorganizowaną grupe jadaca do Hawany, czy może nas podwiezc, ale okazalo sie, ze ma tylko jedno wolne miejsce. Za chwile przyuwazylam parke, ktora rozmawia z tym samym kierowca. Super! Nie tylko my sie potrzebujemy dostac do stolicy. Zgadalismy sie szybko i po 1,5 godz bylismy na miejscu. Koszty taksowki dzielone na pol daly po 50 CUC$ na rodzine. Moze nie super tanio, ale za to blyskawicznie a czas to też pieniądz.
Kierowca podwiozl nas pod drzwi naszej casy.
Skromnie, troche jak w sklepie ze starymi meblami, ale milo. Za pokoj z lazienka, klima i telewizorem w dzielnicy Centro placimy 25CUC. Szybki prysznic i w miasto.
Wpadlismy po uszy! Miasto jest obledne, a ludzie cudowni. Wychodza na prowadzenie przed Lankijczykami i Kmerami! Nie mecza, nie zaczepiaja a jezeli juz, to zeby zyczyc milego dnia!
Czujemy sie troche tak, jakbysmy trafili na plan "powrotu do przeszlosci".
Same stare samochody, domy z przelomu XIX i XXw przecudnej urody (Justa oszalalabys tu podziwiajac architekture! Ja prawie nie mam ludzi na zdjeciach same gzymsy, sufity, schody i drzwi - obled). To wszystko jest zniszczone, ale dalej piekne. Wiele domow ma tylko sciane frontowa, ew nosne a cala reszta w gruzach, sa miejsca z zablokowanym chodnikiem, bo front zaczal sie rozpadac i gruz zagraza przechodniom (dlatego wlasnie chodzi sie tu srodkiem ulicy).
Okolice naszej casy:
typowy środek transportu: autobus konny |
Glowna ulica Havany Malecom biegnie wzdluz wybrzeza i laczy stara z nowa czescia miasta:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz