niedziela, 4 września 2011

04.09.2011 Xian i terakotowa armia

Jak zwykle mielismy wstac rano, ale pojawilo sie kolejne ale w postaci intensywnego deszczu. Dostalismy zatem godzinke snu extra. Spakowalismy sie i wymeldowalismy juz o 9:00. Zostawilismy jednak w hotelu nasz bagaz i wozek. Male sniadanko - tym razem byly to pampuchy z miesno-warzywnym nadzieniem (10Rmb za 12szt). Smacznie, ale wyjatkowo zapuszczone miejsce i niedomyte miseczki. Jeszcze kawalek drozdzowego nalesnika (3Rmb) na droge i ruszamy. To znaczy ruszamy szukac miejsca, z ktorego odchodza publiczne autobusy nr 306 lub 915 jadace do terakotowej armii. Znalezlismy, stanowisko opisane 306 i pania, ktora wypisywala bilety, ale sie upierala, ze to nie te i nie chciala nam sprzedac. W tym samym czasie jej kolezka namawial nas na wykupienie wycieczki jego super limuzyna. Nie chcielismy, on ze szukane autobusy juz nie kursuja albo jada bardzo dlugo. Jednoczesnie babka macha nam przed nosem rekami cos wykrzykujac. W koncu kolega uprzejmie tlumaczy, ze skoro nie chcemy to mamy sobie isc. Odchodzimy. Krecimy sie wokol stacji kolejowej, bo wiemy ze to wlasciwa okolica. Podchodzi kolejna osoba proponujac samochod, mowimy ze chcemy publiczny autobus i tym razem dostajemy wskazowke gdzie isc. Jeszcze tylko trzeba przejsc przez tlum naganiaczy z prywatnych busow (jada kilka razy dluzej, bo po drodze trzeba jeszcze wiele sklepow odwiedzic) i wreszcie mamy swoj wymarzony 306. Gdyby ktos potrzebowal to wystarczy zaraz po wyjsciu ze stacji skrecic w lewo i isc wzdluz budynku tak dlugo, az sie dojdzie do zajezdni autobusowej. Koszt przejazdu to 7Rmb za glowe w jedna strone. Mozemy wiec uznac, ze zaoszczedzilismy, bo oferty na samochod zaczynaly sie od 250Rmb na glowe. Na co by tu wydac te oszczednosci?  :)
Po godzinie jestesmy na miejscu. Pierwsze stragany, wszedzie ogromne ilosci granatow i pierwsza przekaska w postaci buleczki faszerowanej warzywami z miesem (6Rmb).



Kupujemy wejsciowki po 110Rmb za osobe i bilety na melexy, co by nasza ksiezniczka sie nie zmeczyla (no co? kazdy pretekst dobry) i po chwili jestesmy przed pierwsza hala z wykopaliskami. Idziemy pod prad, bo zaczynamy od ostatniej na koniec zostawiajac najwieksza. Nie do konca wiem co napisac nt samej armii, bo o ile gory zachwycaly, pierogi smakowaly to tu mam problem, zeby powiedziec co czuje. Najlepiej, zeby kazdy wyrobil sobie wlasne zdanie. Ja pierwszy raz widzialam terakotowych zolnierzy, kiedy przyjechali z "wizyta" do Polski. Byl film, byly figury i wbrew pozorom byl klimat (a moze to towarzystwo go tworzylo, co Madzik?). Przyjechalam tu ogladalam no i ok, jestem pod wrazeniem rozmachu i fantazji. Nie przeszlo mi natomiast przez mysl, ze chce to kiedys jeszcze raz zobaczyc. Matylka za to byla zachwycona miedzy innymi sposobem wykonania zbroi. Ogladala dokladnie miecze. Potem zapytala mnie czy wiem dlaczego chlopaki maja te miecze. Okazalo sie, ze po to, aby bronic "dziewcynek" przed zlymi wilkami. No i nie wpadlabym na to ;)




Wracamy, Matylka spi, bo to jej pora. Ja ogladam okolice i wpada mi w oko ciag sklepow z butami. Super, ale nie zdarzylismy wysiasc. Dojezdzamy wiec do stacji kolejowej i wracamy w tamto miejsce, bo to blisko bardzo. Chcemy podjechac innym autobusem pytam dziewczyny czy autobus z tego przystanku jedzie prosto(jeden przystanek, jeden autobus, na dokladke pokazuje wszystko na migi) i w odpowiedzi slysze "yes". Jak milo, ze ktos bez problemu mnie rozumie. Wsiadamy jedziemy i oczywiscie zaraz skrecamy. Super! Wysiadamy dalej na piechotke. Docieramy na miejsce a tam oprocz butow miliardy innych rzeczy. Gigantyczna baza zaopatrzeniowa. Super, tylko... za duzo tego. Nie wiadomo na co patrzec. No i znowu oszczedzamy, bo z tego wszystkiego kupujemy tylko kilka paczusiow (dziwne, zolte, ciagnace sie ciasto, ale jednak smaczne). Wracamy autobusem, ktory prawie dojezdza do stacji. To prawie ma znaczenie, kiedy leje deszcz... Na szczescie trafia sie riksza. Teraz czas na obiad, bo przeciez o 19 mamy pociag. Znajdujemy miejsce, gdzie na scianie sa zdjecia potraw. Wybieramy trzy, wszystkie z ryzem. Dziewczyna cos nam mowi, my cos jej odpowiadamy i tak w kolko. Inni zaczynaja sie usmiechac w koncu M sie dogaduje (coraz lepiej, chyba ma to w genach) - nie ma ryzu. Reakcja reszty obslugi jest jednak tak dziwna, ze mamy pewnosc, ze laska nas robi w konia (zwlaszcza, ze na talerzach klientow jest ryz, zreszta knajpa w Chinach bez ryzu? Litosci...). Wychodzimy.
Idziemy obok. Wyjatkowo schludne miejsce, bardzo mloda obsluga. Dziewczyna mowi cos po angielsku. Daje nam menu - tylko krzaczki, ale pomaga cos wybrac. Rece jej sie trzesa, kiedy przerzuca strony. Ostatecznie bierzemy bok choy, kapuste pekinska na kwasno z chili i jajo z pomidorem (nie mylic z jajecznica!). Do tego ulubiona zupe kelnerki (delikatny bulion z algami, jajem i zielenina) serwowana w gigantycznej misce. Alez to wszystko bylo pyszne!!! Az mialam ochote temtej ... podziekowac za takie potraktowanie. I ewidentnie przysporzylismy mlodym klientow, bo nagle wszyscy zapragneli tam zjesc... wpatrujac sie w mala blond glowke.



Czas odebrac bagaze i na dworzec. A tu kolejka juz do pierwszych bramek, potem do przeswietlenia. Po wejsciu na gore okazuje sie, ze pociag juz podstawiony, wiec idziemy dalej z setkami innych podroznych na odpowiednia platforme. Nie pisalam chyba o tym, ze dworce w Chinach bardziej przypominaja terminale lotnicze niz nasze dworce. Sa przeogromne a same sklady baaaardzo dlugie ale co z tego, skoro i tak jest problem z biletami?
Ok. Dzis spimy jak paniska! Soft sleeper czyli wagon podzielony na przedzialy po 4 lozka w kazdym. Mamy te gorne, ale nic nam to nie przeszkadza. Sa szersze niz hard sleepery. Jest swiezutka posciel, regulacja klimy, lampka i telewizor dla kazdego lozka do tego pikne firaneczki - luksusy, panie. Tak jeszcze wspomne tv - dziala tylko u mnie i to w taki sposob, ze obraz jest wywrocony do gory nogami (w zadnym stopniu nie przeszkadzalo mi to w ogladaniu chinskich krzaczkow, ale juz sama historia postawiona na glowie byla irytujaca).
Jedziemy 13 godzin, wiec czeka nas budzenie o 7:00, bo 8 w Pekinie.
PS.
Dziewczyna siedzaca przede mna w autobusie na plecach miala napis "to travel is to live"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz