Jedziemy sobie pociagiem do Xian. Mamy hard sleepery (nie wiem, czy pisalam, ale to miejsca lezace w takim otwartym wagonie i po trzy w pionie) tym razem srodkowe, wiec Matysia zachwycona i co chwila szuka pretekstu, zeby schodzic i wchodzic po drabince. Poniewaz podroz dluga to zaopatrzylismy sie w tzw chinskie zupki. Te tutaj smakuja jednak zupelnie inaczej - bardzo smaczne sa, bez tego posmaku sztucznosci.
O 13:30 dojezdzamy. Sprawdzamy, czy moze tutaj uda nam sie kupic bilety do Pingyao na dzisiaj badz jutro, ale niestety. Trudno kupujemy wiec to co jest czyli soft sleepry w pociagu T do Pekinu. To prawie szczyt rozrzutnosci, ale nie mamy wyboru, wiec placimy 860(!) Rmb za dwa i wychodzimy.
Idziemy przed siebie myslac o hotelu i pojawia sie chlopak, ktory zaprasza do obejrzenia "jego" hostelu. Okazuje sie, ze to calkiem niezly pokoik i super lokalizacja. Targujemy sie chwile i staje na 160Rmb za pokoj, bo przeciez ma goraca wode przez 24h na dobe ;)
Chlopak probuje nas przekonac do wykupienia wycieczki jego luksusowym autem, ale upieramy sie, ze sami sobie ta armie za ulamek tej kwoty zrobimy.
Idziemy szukac muzulmanskiej dzielnicy. Cos nam sie tylko kierunki pokielbasily i mamy pare kilometrow wiecej do zrobienia. Trudno. Po drodze mijamy dziesiatki jadlodajni az w koncu w jednej przystajemy. Palcem pokazuje co chce jesc obserwujac jednoczesnie czy chlopakowi, ktory wlasnie naklada porcje komus innemu spadnie wreszcie ten popiol z papierosa. Nie spadl. Siadamy w kacie (co nie oznacza, ze niezauwazeni, bo nawet spiaca Matylka robi wrazenie). Maz poliglota domawia zupe (ten skubaniec coraz lepiej sobie radzi z jezykiem ;) ). Panowie obok nas koncza, wiec czas na papierosa jeszcze tylko niestety widze jak soczyscie potrafi pan splunac i sie wylaczam. Dodatkowo wzielismy jedno piwo w kuflu, zimne pyyyyszne i polowa wystarczyla, zeby sie w glowie zakrecilo. Milo, chociaz wokol dalej pluja, a maz glosno zasysa makaron. W nosie - tez tak potrafie i dzieki temu nie czekam az wystygnie ;) Na koniec fotki. Pan plujacy prosi, zeby i jemu zrobic. Piekna poza jak z reklamy Marlboro...
Wychodzimy zostawiajac 37Rmb i idziemy dalej. Znajdujemy to czego szukalismy i na szczescie nie czujemy rozczarowania. Jak by tak pozamykac wszystkie te tandetne sklepiki to zostaloby piekne, w miare spokojne miejsce z charakterystyczna dla Chin zabudowa. Sprzedawcy maja tu troche inne rysy twarzy, nosza nakrycia glowy i co jakis czas slychac wezwanie do modlitwy. Dziwna, ale bardzo ciekawa mieszanka. Koniec koncow ciesze sie, ze zostajemy tu do jutra. Jadac pociagiem widzialam przez okno kolejne betonowe miasto, chyba najmniej zachecajace do odwiedzenia z tych, widzianych dotychczas. Juz sie balam, ze tego przykrego wrazenia nie da sie zamazac a tu prosze jaka niespodzianka!
Sprawdzilismy tez pare cen. I tak dla przykladu bawelniana bluzka z dlugim rekawe do kupienia za 60Rmb (cena wyjsciowa 380), pasek D&G za 20Rmb (wyjciowa 180Rmb). Nic nie kupilismy, bo jakos nam weny brak a w tym upale tez nie chcemy dodawac do plecaka kolejnych kilogramow.
Zdarzylismy juz spalic poprzedni posilek, wiec czas na kolejny. Tym razem bedzie wiecej zabawy, bo siadamy przy stoliku na ktorym jest plyta grzejna i zamawiamy sobie skladniki kolacji, ktore potem sami smazymy. Mamy wiec krewetki, wolowine, dwa rodzaje salat, ziemniaki do tego przyprawy z przewaga kuminu. Jest pysznie a do tego okazuje sie, ze dzisiaj mamy rocznice! Troszke o tym zapomnialam ;) za super kolacje na swiezym powietrzu placimy 54 Rmb
Wracamy. Taksowka nie chce nas zabrac, ale udaje nam sie dogadac z kierowca tuk-tuka. Chcial 25, ale jedziemy za 15Rmb.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz