środa, 7 września 2011

05.09.2011 Beijing

O 8:13 dojechalismy do Pekinu. O 10:03 siedzielismy w taksowce do hotelu. Przez te dwie godziny stalismy w dwoch kolejkach: po bilety i do taksowki. Udalo nam sie kupic bilety do Shanghaju na 09.09, ale zostaly tylko soft sleepery, wiec kosztowalo nas to 1236Rmb wrrrrr!
Potem taxi - kolejka po horyzont oferuja mini busy, ale nawet Chinczycy z nich nie korzystaja. Stoimy "grzecznie" chociaz mam ochote kopac i gryzc, kiedy obserwuje jak do tej mega dlugiej kolejki po cichutku, boczkiem dolacza kolejna osoba.



Wreszcie nadejszla wiekopomna chwila i nam tez udalo sie usiasc w samochodzie i nawet dojechac do wybranego hotelu (zaraz za murami zakazanego miasta). Znalezlismy na agodzie cos, co akurat bylo w promocji i chcielismy zarezerwowac, ale ipad odmowil wspolpracy. Na miejscu pani nam powiedziala, ze da nam pokoj za 380rmb. Fajnie, fajnie, ale my wiemy, ze przez agode zaplacimy 180Rmb i taka cene poprosimy. Ok,ok i slyszymy, ze 280, no dobra to rezerwujemy siedzac u niej na recepcji. Chyba doszla do wniosku, ze i tak z nami nie wygra, wiec dala nam pokoj w cenie jakiej oczekiwalismy (dobrze, ze nie wiedziala, ze mielismy problem z rezerwacja). Hotel oferowal tez wynajem rowerow po 25Rmb, ale nie mieli krzeselek dla dzieci :(
Czas na wyjscie w miasto. Mijamy wejscie do Zakazanego Miasta i plac Tienanmen, bo przeciez cala gotowe wymienilismy na bilety (wrrr). ATM na stacji metra i mozemy wracac. Zeby bylo chociaz troche chlodniej. Jest pewnie ze 30st. Generalnie pogoda, pomijajac deszcz w Xian, nam dopisuje i caly czas mamy upalne lato.
Wchodzimy do Zakazanego Miasta (60Rmb za osobe) i... no wlasnie co? Jak powiem, ze jestesmy zachwyceni to zabrzmi to banalnie, aczkolwiek jestesmy. Budynki z XVw (wiem, wiem odbudowywane) ale sa tak dekoracyjnie i tak inne od naszych i ta fantastyczna symetria. Wszystko ma swoje miejsce i przeznaczenie. Troche tak, jakby kazda czynnpsc wykonywana przez cesarza wymagala osobnego budynku, albo chociaz pomieszczenia. Do tego pieknie zaaranzowane ogrody. Drzewa, kamienie (ale jakie!) i woda - czego chciec wiecej?  Calosc utrzymana w rewelacyjnym stanie zwyczajnie rzuca na kolana. (Wkurza tylko pan, ktory o 16:55. (czynne do 17) wygania ostatnich maruderow.) Mielismy farta, bo wchodzilismy tam po poludniu i nie bylo az tak wielu turystow mozna sie bylo delektowac widokami. (Teraz patrzac na pustki w hotelech i restauracjach jest chyba najlepszy czas na odwiedznie Chin.)






Wyszlismy i poszlismy w strone night market'u. Ze niby tam mozna zakosztowac przysmakow calych Chin nie wyjezdzajac z Pekinu. Taaaa... tlumy bialasow piszczacych na widok cykad, skorpionow i konikow morskich na patyku. Nie powiem, skusilismy sie na pierozki, bo byl czas na male co nieco, ale ucieklismy szybko, bo jedzenie drogie i do bani. Doszlismy do ulicy wielkich marek (Zuzek tu jest GAP!), odrobina windows shopping (o samych zakupach bedzie pozniej, krotko) i dalej w uliczke z lampionami i milionem straganow. Wszystko pod turystow, ale za to klimatycznie, bo juz ciemno i te czerwone lampiony...
Kupilismy 4 jablka (10Rmb) na straganie a wczesniej bylismy w spozywczaku. Taka alma. Na polce z sokami m.in. gruszkowy, pomidorowy, sliwkowy - wszystko z Fortuny za "jedyne" 55Rmb.
 Po drodze do hotelu naganiacze zapraszaja do swoich knajpek (czasami spelunek) i podaja menu w jezyku angielskim. Super! Ale ceny tez super, idziemy dalej. Zaczepia nas pani, ktora widziala jak opuszczlismy poprzednia knajpe. Mowi, ze ma menu po angielsku, ale da nam ceny z chinskiego. No, tak to mozemy rozmawiac. Bierzemy baklazana, ogorka z chili, szpinak z czosnkiem i wolowine na zimno. Do tego trzy porcje ryzu (bo nasz maluszek potrafi zjesc) i dwa piwka. Zamykamy sie w 74Rmb. Przyzwoicie bardzo i smacznie na tyle, ze planujemu powrot. Jestesmy pare krokow od hotelu, ale jeszcze maly jogurt przed spaniem kupiony od przesympatycznej pani z malenstwem na rekach (dokladnie wypytala o moje plany na przyszlosc). Daje te 10Rmb, bo Matylka nalega, rozmowa mila i pozno juz. Odchodze slyszac za plecami odglosy tanca radosci i schodze na ziemie, bo juz wiem, ze dalam sie wyrolowac. Nic to, jutro bede madrzejsza! (Ten jogurt, tradycyjnie przygotowywany, w cermicznych naczyniach wielokrotnego uzytku kosztuje 3Rmb. Pyszny jest i nie przypomina danonkow...)
Mialam jeszcze napisac o samych zakupach. Nie napisze wiele - mam nadzieje, ze te jeszcze przed nami. Poki co ceny przyprawiaja o zawrot glowy. Az mam ochote sie tu przeprowadzic - musza niezle zarabiac skoro stac ich na takie wydatki. Sa tez miejsca, gdzie jest znacznie taniej, ale sa to rzeczy, ktorych, no coz.. nie znam nikogo kto chcialby kupic taka tandete.
Ps.
Matylka spiewala dzisiaj piosenki rybkom w Zakazanym Miescie. Mamo a mam ci powiedziec dlaczego tak cicho spiewam ( wcale nie bylo cicho)? Bo nie chce, zeby sie rybki przestraszyly tej strasznej piosenki "stary niedzwiedz mocno spi".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz