czwartek, 3 listopada 2011

Colombo i dalej

wyladowalismy w Colombo. Godzina 3 w nocy, i zaraz po wyjsciu z rekawa uderza fala goraca. Jest parno i goraco. Bosko! Do tego idziemy przez hale przylotow a po drodze mijaja nas kobiety w sari i kazda sie do nas usmiecha! 
Kolejka do okienka z wizami (do 30 dni darmowa), jakis Ukrainiec upuszcza reklamowke z czerwonym winem, zapach kloci sie z tym jaki panowal tu jeszcze chwile temu. Przechodzimy dalej, bierzemy mape wyspy i kierujemy sie do shuttle busa. Jedziemy na stacje autobusowa. Autobus 187 dowozi nas w okolice glownej stacji autobusowej. Maly problemik mamy chcac ja odnalezc, ale zaczepia nas pan, ktory nie mowi po angielsku, rozumie za to o co chodzi i prowadzi nas na miejsce. Po drodze mijamy dziesiatki kramow z jedzeniem, odzieza, plytami CD, butami i milionem innych rzeczy bardzo przydatnych o 4 nad ranem ;)
Jest ciemno, to, ze noc sie jeszcze nie skonczyla widac tez patrzac na chodniki, gdzie na kartonach spia dziesiatki osob...
Docieramy na stacje. Mocno zakrecona, ale udaje nam sie znalezc autobus. Zaczyna padac czy raczej lac. Mam wrazenie, ze na metr kwadratowy spadaja hektolitry wody! A ja musze do toalety, ktora jest w budyneczku obok. Tylko 10m. Az 10... Polecialam i wrocilam cala mokra! Nawet przyslowiowa sucha nitka zmokla. A przed nami 2,5 - 3 godz na skajowym siedzonku autobusu. Same autobusy tez sa ciekawe. U nas by ktos pomyslal, ze w ramach ciekawostki zostaly wypozyczone z muzeum, ale tutaj sa one norma. I nie kazde biale nogi zmieszcza sie miedzy siedzeniami... Jeszcze tylko male zakupki i ruszamy. Tzn najpierw ruszamy a po chwili ja juz krzycze, ze nie ma mojego meza i nie wolno im nigdzie jechac. Kierowca zaczekal chwile a potem kazal wysiadac, bo mu sie spieszylo, ale w tej chwili wrocil M i kamien spadl mi z serca. Cale zakupy trwaly moze 3 min (wystarczajaco dlugo, zeby sprzedawca "pomylil sie " wydajac reszte), ale tutaj to chyba duzo, bo faktycznie autobusy trzymaja sie rozkladu jazdy. Teraz czeka nas pare godzin w zdezelowanym autobusie, ktorego kierowca bije chyba rekord wykorzystania klaksonu. Co za klimat! Takie Indie. Pachnace, kolorowe, pikantne a do tego szczerze usmiechniete i pomocne. I poki co nikt nie ciagnie za rekaw. Oby tak bylo dalej.



A dalej jest tylko wiecej deszczu, kaluz, czerwonego blota i wiatr jak to w czasie monsunu;) 
Wysiadamy w Aluthgama, malej miejscowosci gdzie nie ma tyle hotelowych molochow. Wchodzimy w mala uliczke. Kilkadziesiat metrow i lapie nas pan oferujac podwozke tuk-tukiem do ladnego i taniego hotelu. Ok, co nam szkodzi. Odwiedzilismy w sumie z piec miejsc, zeby na koniec wrocic prawie do punktu, w ktorym sie spotkalismy. Zaczynalismy ogladanie od pokoi za 60usd a zakonczylismy placac 30 za pokoj z ciepla woda, klima i sniadaniem.



W gratisie mielismy dwojke dzieciakow 2 i 4 latka. Matylka nie potrzebowala nic wiecej. Wcale jej nie przeszkadzala ulewa za oknem, czy brak znajomosci jezyka. Wyszlismy na maly rekonesans i wrocilismy mokrzy.




Szybka zmiana ubrania i juz jedziemy tuk-tukiem z wczesniej poznanym panem na farme zolwi, chociaz to moze bardziej szpital jest. Placimy 6usd za wejscie i mozemy ogladac zolwiki majace 1 dzien, 2 dni i po kilka lat. Te maluchy trzeciego dnia sa podobno wypuszczane do oceanu a trafiaja tu jako jaja wykopane przez rybakow, potem na 62 dni zakopuje sie je ponownie. Sporo bylo tam kopczykow z roznymi datami. Podobno od poczatku istnienia tego miejsca wrzucono juz do oceanu 35 mln zolwikow.
Jestesmy blisko oceanu i widzimy jak szaleje. Zdecydowanie nie sa to widoczki jak z pocztowek. Trudno. Cali mokrzy jedziemy jeszcze ogladac swiatynie. Na jednej posesji buddyjska i hinduska. Nad wszystkim goruje gigantyczny posag Buddy. Nasz przewodnik wchodzi do obu z rownym szacunkiem oddajac czesc tamtejszym bogom. Gdyby tak u nas...



Na koniec pada oferta 5cio dniowej wycieczki tuk-tukiem. Po tym jak nas przewialo i zmoczylo dzis w drodze nawet nie bierzemy tego pod uwage. 
Wracamy kolacja droga, bo dali nam wszystko podwojnie (mialo byc po sztuce) i placimy 3,5usd.
Spac.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz