piątek, 2 września 2011

28.08.2011 Shanghaj

No i dolecielismy do Shanghaju o 10:10 tutejszego czasu. Lot calkiem przyjemny chociaz nie obylo sie bez problemow. Juz w Warszawie poprosilismy o miejsca obok siebie i pani nas zapewnila, ze wlasnie takie dostalismy. W Moskwie okazalo sie, ze jedno z nas ma miejsce osobno, ale szybko sprawe zalatwiono i dalej bylo juz tylko milusio. No moze do momentu, kiedy kolejna dolewka soku pomidorowego Matysi wyladowala na niej, siedzeniu, spodniach M, kocu i jeszcze kilku drobiazgach. Szczesliwie mielismy gigantyczna reklamowke na kanapki (nie, tych nie bylo tak wiele) i nalozylismy ja na siedzisko, na to kocyk potem pranie w mikro umywalce i bylo po temacie. Panienka przespala noc rozlozona miedzy nami, my tez staralismy sie spac, ale wiadomo jak to jest w samolocie. W sumie lot minal szybko i po przejsciu kolejnej kontroli i wybraniu pieniedzy na lotnisku moglismy dokonac pierwszego zakupu, ktorym byly bilet na Maglev'a. Troche sie uparlam, zeby wydac 80Y (2bilet, bo mloda za free), bo przeciez nie czesto czlowiek ma okazje jechac 301km/h (bedzie dowod). Wrazenia bardzo pozytywne chociaz zastanawialismy sie, czy to mozliwe, bo wcale sie tej predkosci nie czulo.




Przesiadka do metra (8Rmb za 2 bilety) 6 stacji a potem juz tylko jakis kilometr (w/g M). Wysiedlismy w centrum Shanghaju, 29stC, parno, glosno, kolorowo, ale sympatycznie. Po dotarciu do hotelu okazalo sie ze ten kilometr sie rozmnozyl po drodze, wiec ledwo zylismy (mimo, ze ostatecznie do dzwigania bylo tylko 13 + 10 kg).




Hotel 4gwiazdkowy, pokoj na 21 pietrze z widokiem na bund kosztowal nas 47usd za dobe. Sporo, ale widok faktycznie robi wrazenie. Do tego pomyslelismy, ze Matysi spodoba sie hotelowy basen i widok z restauracji na 27p. Szkoda, ze i jedno i drugie jest w remoncie (jak dla mnie permanentnym, ale moze jestem zbyt podejrzliwa). Sam pokoj u nas pewnie by zachwycil, ale tutaj maja inne podejscie. Niby wszystko jest ok, a jednak takie niedopracowane, niedomyte, tapety odpadaja, wanna zle wymierzona (za to zamiast sciany z cegieł szyba...), najwazniejsze jednak, ze posciel czysta.

widok z okna w dzień:

i w nocy:



No dobra szybki prysznic i w miasto! Idziemy kupic bilety do Pekinu. Po jakiejs godzinie wychodzimy z biletami na nocny pociag do Huangshen (wt/sr) i do Suzhou, ktore zamierzamy zwiedzac przez caly wtorek. Za te dwa odcinki zaplacilismy 360RMB. Po co bylo robic te wszystkie plany?
Teraz czas cos zjesc. Kupujemy zatem 3 lody o smaku arbuza, zielonego groszku i tutejszego napoju z dodatkiem tapioki. Ten pierwszy zjadliwy... Idziemy dalej budka z czyms na ksztalt ciasta drozdzowego z warzywno-jajecznym nadzieniem 5RMB - pychota!


Sklep i zielona herbata w butelce (3-5Rmb), lody waniliowe, ryz w lisciu 3,5Rmb (wyrzucone pieniadze).
Spacerujemy sobie wzdluz rzeki. Architektura zapiera dech! Po jednej stronie rzeki stare budownictwo, pieknie utrzymane budynki a po drugiej hiper nowoczesne wiezowce. To trzeba zobaczyc!
super, super, ale gdzie te pierozki? LP podpowiada lokal, idziem. Na miejscu sami tubylcy, wiec juz jest dobrze.


Po dluzszej "rozmowie" dostajemy swoje 12 szt (25Rmb) i czujemy sie jak w niebie! Parowane delicje z cudownym farszem i pysznym bulionem w srodku. Domawiamy kolejne i jeszcze 2 zupki (po 3Rmb). Zupy to krotko mowiac baaaaardzo cienki bulion z dodatkiem alg i jaja w jednej misce i "chicken'a" w drugiej przy czym z kurczaka byla tylko krew ladnie uwazona w postaci zgrabnych klusek z odrobina cienko skrojonego omleta.  Matysi smakowalo...


Na przeciwko kolejna pierozkarnia. Tym razem pierozki smazone. Trzeba sprobowac, ale juz miejsca w zoladkach brak, wiec bierzemy na wynos.



Polowe zjadamy po drodze i idziemy ogladac Shanghaj noca. To jest cos! Wszystkie kolory teczy na kazdym elemencie w zasiegu wzroku. A przeplywajace lodzie dodatkowo co kilkadziesiat sekund zmieniaja kolor oswietlenia. Jeszcze tak mieniacego sie miasta nie widzielismy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz