Jak zwykle plan byl ambitny, ale
niestety planem pozostal i z pamietniak podrozy nici. (Regularnie padamy kolo 9
wieczorem i wstajemy ok 7 i caly dzien jest co robic - serio!)
Dzis sobie mysle, ze to moze i dobrze, bo moge spojrzec na wszystko z odrobina dystansu i tym samym moze wszystko lepiej zostanie opisane.
a bylo(mniej wiecej) tak;
w piatek 06.10.2009 nerwy puszczaly, ale na szczescie zapomnielismy o wszystkim w momencie pojawienia sie przy odprawie - w sumie nie bylo juz odwrotu. 15:45 lot do Paryza i przesiadka do samolotu do Bangkoku. Z Bankoku po kilkudziesięciu godzinach lecimy do Wietnamu na tydzień. Powrót do BKK i znowu wylot do Kambodży na tydzień i powrót do Tajlandii na leniuchowanie.
Dzis sobie mysle, ze to moze i dobrze, bo moge spojrzec na wszystko z odrobina dystansu i tym samym moze wszystko lepiej zostanie opisane.
a bylo(mniej wiecej) tak;
w piatek 06.10.2009 nerwy puszczaly, ale na szczescie zapomnielismy o wszystkim w momencie pojawienia sie przy odprawie - w sumie nie bylo juz odwrotu. 15:45 lot do Paryza i przesiadka do samolotu do Bangkoku. Z Bankoku po kilkudziesięciu godzinach lecimy do Wietnamu na tydzień. Powrót do BKK i znowu wylot do Kambodży na tydzień i powrót do Tajlandii na leniuchowanie.
Matyska caly czas
zaaferowana tym co sie dzieje wokol niej. W 'duzim' (= samolot) otrzymalismy
miejsce za przepierzeniem, obok nas kobieta z malcem, na tyle jeszcze malym, ze
mogl spac w specjalnym lozeczku. Nasza juz za duza, wiec kolo 21 rozlozylam jej
kocyk na podlodze pod naszymi nogami i tam (z mala przerwa na turbulecje, gdzie
trzeba ja bylo przypiac) przespala calutki lot. Musielismy ja budzic, kiedy
roznosili sniadanie, bo za 40min bylo ladowanie. Na miejscu ok 12.00, (w/g
harmonogramu snu cory) za godzine powinna miec popoludniowa drzemke ;) Pierwszego dnia ja sobie darowala spiac tylko
w drodze z lotniska do hotelu. Do wieczora obchodzilismy znane katy i ok 20
padlismy wszyscy. Kolejny dzien to pierwszy w/g nowego zegara i Mloda
natychmiast sie dostosowala. Pobudka ok 7:30, o 13:00 2 godzinna drzemka i ok
21:00 spanie i tak do dnia dzisiejszego. Jak zegareczek i mam nadzieje, ze po
powrocie tez tak szybko pojdzie ;)
Kolejny dzien w Bangkoku to kolejna wizyta w Wielki Palacu. Chcielismy Matysce to wszystko pokazac, ale jak mozna sie spodziewac jej nie interesowal Szmaragdowy Budda, tylko dzieciaki bawiace sie w okolicy. Najciekawsze w tych swiatyniach bylo to, ze przed wejsciem trzeba zdejmowac buty. To dopiero frajda chodzic boso w miejscach publicznych! I chyba byla zaskoczona temperatura i sloncem a wozek okazal sie naszym wybawieniem. Drzemki zazwyczaj tam, bo rodzice ciagle w drodze i nie daj Panie na chwile sie zatrzymac to juz ciekawskie spojrznia sprawdzaja zawartosc wozka a co bardziej wscibskie rece uchylaja narzute i macaja biale nozki. (Caly czas sie zastanawiam skad to zdziwienie na twarzach Azjatow? Oni mysla, ze z czego biale dziecko jest zbudowane?)
No generalnie przez pierwsze pare dni Mloda byla chodzaca reklama energizera. Siedziala na wozku i patrzyla z niedowierzaniem przed siebie, nie reagujac na to co sie dzieje jakos szczegolnie, ale przystanek w klimatyzowanym pomieszczeniu zmienial to zachowanie diametralnie. Nagle jakby jej kto baterie wymienil i biegala wokol lad sklepowych. Doslownie robiac kolka wokol regalow co jakis czas stracajac coski. My ja strofowalismy a obsluga sklepu miala ucieche. Po wyjsciu na zewnatrz znowu letarg ;)
W sumie szybko jej to jednak przeszlo i przyzwyczaila sie do klimatu.
Kolejny dzien w Bangkoku to kolejna wizyta w Wielki Palacu. Chcielismy Matysce to wszystko pokazac, ale jak mozna sie spodziewac jej nie interesowal Szmaragdowy Budda, tylko dzieciaki bawiace sie w okolicy. Najciekawsze w tych swiatyniach bylo to, ze przed wejsciem trzeba zdejmowac buty. To dopiero frajda chodzic boso w miejscach publicznych! I chyba byla zaskoczona temperatura i sloncem a wozek okazal sie naszym wybawieniem. Drzemki zazwyczaj tam, bo rodzice ciagle w drodze i nie daj Panie na chwile sie zatrzymac to juz ciekawskie spojrznia sprawdzaja zawartosc wozka a co bardziej wscibskie rece uchylaja narzute i macaja biale nozki. (Caly czas sie zastanawiam skad to zdziwienie na twarzach Azjatow? Oni mysla, ze z czego biale dziecko jest zbudowane?)
No generalnie przez pierwsze pare dni Mloda byla chodzaca reklama energizera. Siedziala na wozku i patrzyla z niedowierzaniem przed siebie, nie reagujac na to co sie dzieje jakos szczegolnie, ale przystanek w klimatyzowanym pomieszczeniu zmienial to zachowanie diametralnie. Nagle jakby jej kto baterie wymienil i biegala wokol lad sklepowych. Doslownie robiac kolka wokol regalow co jakis czas stracajac coski. My ja strofowalismy a obsluga sklepu miala ucieche. Po wyjsciu na zewnatrz znowu letarg ;)
W sumie szybko jej to jednak przeszlo i przyzwyczaila sie do klimatu.
W
Wietnamiem juz odzyla i caly dzien moglaby dokazywac. Moglaby, gdyby nie fakt,
ze tam dopiero zyskala status gwiazdy i bez ochrony w naszych skromnych osobach
nie mogla zrobic kroku! Nie dalo sie spokojnie przejsc wszyscy chcieli dotknac
jej polika (pozniej w rozmowie z Wietnamczykiem dowiedzielismy sie, ze w ten
sposob przekazuje sie dziecku dobra energie, blogoslawienstwo). Mam wrazenie,
ze wszyscy mieszkancy Hanoi przekazli Matysce swoje dobre zyczenia. Dzieki temu
po tygodniu przyleciala do mnie, poklepala w policzek mowiac "bejbi".
Tak zdecydowanie w Hanoi lubia dzieci a juz szczegolnie biale z blond wloskami.
Oprocz tego lubia tez... jak to delikatnie powiedziec... lubia robic dobre
interesy. Najlepszym jest sprzedanie bialemu czegos za stawke z kosmosu. W
sumie bylismy na to gotowi - w czasie poprzednich podrozy wiele sie
nauczylismy, ale dopiero tutaj trafilismy na mistrzow! Dzis umiemy znacznie wiecej,
chociaz wolelibysmy uczyc sie mniejszym (nizszym) kosztem. Za pierwszy obiad w
knajpce (spelunie do ktorej nikt do kogo sie zwracam by nie wszedl)
zaplacilismy tyle, co za lunch w ekskluzywnym hotelu. Ale nikt nam nie
powiedzial, zeby negocjowac ceny przed posilkiem, bo przeciez to tylko jedzenie i jakies standardy sa. Moze
u nas sa, ale tam jezeli ktos ma okazje z ciebie zedrzec, to na 1000% to zrobi
a ty jestes sam sobie winien, pierdolo, ze nie negocjowales.
Matyska chciala do hotelu, malz
ciagle jeszcze sie nie przestawil na nowe warunki koniec koncow nie
kwestionowalismy rachunku zwlaszcza, ze posilek zjedzony a gosc ni w zab po
angielsku (?). W ostatnim dniu powiedzialam o tym incydencie chlopakowi
poznanemu w autobusie i o maly wlos a doszloby do zamieszek ;) Wspomniany
Wietnamczyk szczerze (mysle, ze tak, bo jego wypowiedzi burzyly krew w innych)
opowiadal jak tu sie zyje. Dowiedzielismy sie wielu ciekawych rzeczy - domy
kiedys budowano waskie a dlugie bo od szerokosci fasady naliczany byl podatek.
Teraz sie to zmienilo, ale jezeli w rodzinie jest kilkoro dzieci to kazde
chcialoby gdzies mieszkac, najlepiej przy rodzicach i kazde z nich dostaje swoj
waski pasek ziemi, na ktorym buduje waski na 3m dom przylegajacy do domu
rodzicow. Skutkiem tego nawet nowobudowane domy dla nas wygladaja smiesznie i
niewygodnie, ale im to raczej nie przeszkadza. Nie zeby nie bylo efektownych
willi - sa a jakze, ale jak wszedzie na luksus stac najbogatszych. Reszta stara
sie, zeby pieiedzy starczylo chociaz na jeden posilek dziennie. Dla nas obiad
za 1USD to okazja a dla wielu z nich caly dzien pracy. Nie to, zebym ich
zalowala. Sorry, moze powinnam, ale niestety mieszkancy Hanoi nie wzbudzili
naszej sympatii. Czujesz, ze kazdy, doslownie kazdy stara sie wyciagnac z
Twojego portfela ile sie da a da sie duzo, bo przeciez jestes bialy. Rowniez
w/g chlopaka, ktory podrozowal z nami autobusem i przez kilka godzin nie
zdradzil sie, ze rozumie o czym rozmawiamy z innym, ale nerwowo nie wytrzymal,
jak (delikatnie- slowo) wspomnialam o cench. Odezwal sie wreszcie super
angielszczyzna szokujac wszystkich i stresujac mocno naszego rozmowce (jakas
chwile pozniej zatrzymano autobus do kontroli, rutynowej - sprawdzali bagaze i
o dziwo przyczepili sie do bagazu chlopaka, ktory tak serdecznie z nami
rozmwial), ze jezeli nie godzimy sie na zastana sytuacje albo nie potrafimy sie
w nowych ramach poruszac to powinnismy zostac w domu. Jego ojciec zawsze mu
powtarzal, ze w domu ma byc jak zolw a poza
domem jak waz i wedle tej zasady nalezy zyc. Ja sie moge z tym nie zgadzac, ale prawda jest taka, ze faktycznie bylismy w innym swiecie i czulismy, ze usmiech otaczajacych nas ludzi nie jest szczery a kazde zachowanie ma generowac zysk.
Miliony usmiechow od sprzedawczyni ciasteczek (miooodzio) do Matysi a cena za ciacho jakies 10 razy wyzsza. Bylam pod wrazeniem tempa w jakim moj maz sie dostosowal. Jeden obiad mu wystarczyl a potem juz bylo tylko lepiej. Niemniej mnie ciagle towarzyszyl jakis taki zal, ze tutaj o wszystko trzeba zawalczyc, wyklocic sie. Podobno wtedy dopiero zyskujesz szcunek, ale mam go w nosie, bo nie bede sie wyklocac o kazda drobnostke. Zreszta nie zawsze chodzilo o dobicie targu. Bia Hoi to pyszne wietnamskie piwko. Rewlacja prosto z beczki! Szklanka kosztuje jakies 3000 dongow (45gr). Pilismy wiele razy ale zazwyczaj od tych samych osob. Wielu sprzedawcow nie chcialo nam go sprzedac za stawke dla ziomala. My musielismy doplacic narzut za blade twarze. Unosilismy sie honorem i odchodzilismy a niesmak pozostawal, bo nie chodzilo o sprzedaz, tylko pokazanie ile mozemy a bez dobrych checi z drugiej strony nawet znajac realia nie mozemy nic.
domem jak waz i wedle tej zasady nalezy zyc. Ja sie moge z tym nie zgadzac, ale prawda jest taka, ze faktycznie bylismy w innym swiecie i czulismy, ze usmiech otaczajacych nas ludzi nie jest szczery a kazde zachowanie ma generowac zysk.
Miliony usmiechow od sprzedawczyni ciasteczek (miooodzio) do Matysi a cena za ciacho jakies 10 razy wyzsza. Bylam pod wrazeniem tempa w jakim moj maz sie dostosowal. Jeden obiad mu wystarczyl a potem juz bylo tylko lepiej. Niemniej mnie ciagle towarzyszyl jakis taki zal, ze tutaj o wszystko trzeba zawalczyc, wyklocic sie. Podobno wtedy dopiero zyskujesz szcunek, ale mam go w nosie, bo nie bede sie wyklocac o kazda drobnostke. Zreszta nie zawsze chodzilo o dobicie targu. Bia Hoi to pyszne wietnamskie piwko. Rewlacja prosto z beczki! Szklanka kosztuje jakies 3000 dongow (45gr). Pilismy wiele razy ale zazwyczaj od tych samych osob. Wielu sprzedawcow nie chcialo nam go sprzedac za stawke dla ziomala. My musielismy doplacic narzut za blade twarze. Unosilismy sie honorem i odchodzilismy a niesmak pozostawal, bo nie chodzilo o sprzedaz, tylko pokazanie ile mozemy a bez dobrych checi z drugiej strony nawet znajac realia nie mozemy nic.
Zaraz po przyjezdzie kupilismy tez
bilety na wodny teatr lalek. Bardzo nam się podobało, ale niestety zmecznie po
podrozy dalo o sobie znac i w pewnym momencie cala nasza trojka spala.
Po dwoch dniach pojechalismy nad zatoke Ha Long - pieeeeekna sprawa. Miejsce do obowiazkowego odwiedzenia, chociaz nam w sumie mysialo wystarczyc pare godzin, bo doszlismy do wniosku, ze kilkudniowa podroz z dzieckiem nawet wieksza lodzia to nie bedzie dobre rozwiazanie. Zatoke ogladalismy wracajac z wyspy Cat Ba trzymajac Matysie na smyczy bo co chwila miala ochote skoczyc do wody na male "bam bam". Sama wyspa rewelacja - zadnych turystow, hotel po12USD (poszalelismy, chociaz planowalismy wydac ok 8), ceny troche wyzsze niz dla tubylcow, ale jak pokazesz, ze wiesz, o narzucie to spokojnie mozna sie dogadac. Wynajelismy sobie motorek i jezdzilismy na wyprawy. Matyska szczesliwa, ale bardzo czesto zasypiala w trakcie jazdy. Tutaj jazda w kilka osob na jednym skuterku to nic dziwnego, ale faktycznie mala blad glowka przyciagala uwage i wiele osob nas pozdrawialo. Oczywiscie o kasku nikt tu nie slyszal. Dorosli ich nie uzywaja a dla dzieci chyba nawet nie robia. Zreszta bez kasku to wiecej takich smykow sie moze na siedzeniu zmiescic a 5 czy 6 osob na jednym skuterze to w sumie czesty wodok, z tym, ze to najmlodsze niemowle z boku w powietrzu przez matke trzymane. Ale tak wyglada to w calej Azji i dlatego rozbawila nas dzisiaj reakcja Szwedow z naszego hotelu, ktorzy z przerazeniem patrzyli jak pakujemy mloda na motor. Nie jest to bezpieczne - u nas sa foteliki, pasy bezpieczenstwa, kaski, zakaz jazdy na motorku, ale tu wszystko wyglada inaczej i mozemy lezec przed basenem i unikac niebezpieczenstw (a basen?) albo zobaczyc troche starajac sie rozsadnie jezdzic. Wybralismy druga opcje i dlatego tylko czasem pozwalamy Mlodej jechac jako pierwszej na siedzonku ;).
Tygodniowy pobyt w Wietnamie zblizal sie do konca, wiec psychicznie juz przygotowani wracalismy do Hanoi. Tym razem nie pocigiem w pierwszej klasie (miekkie siedzenia i klimatyzacja), ktora u nas pewnie nie moglaby uchodzic nawet za najnizsza (fotele niby miekkie, ale chyba przewozily juz wielu glodnych, albo znudzonych podroznych, bo gabka mooocno wygryziona. Zaglowkom lepiej sie nie przygladac...) ale autokarem z tubylcamicami(oczywiscie duuuzo sie wczesniej nasluchalismy o tym, ze podrozy nad zatoke nie da sie odbyc na wlasna reke i trzeba swoim udzialem dofiansowac jakies biuro podrozy). Tez ciekawe przezycie. My kupilismy bilet na autobus i natychmiast zostalismy zaproszeni do biura kierownika (?) i poczestowiani woda. Reszta prazyla sie przed budynkiem na sloncu i wdychala opary z pobliskiej toalety (M powiedzial, ze czegos takiego w zyciu nie widzial - bez komentarza). Jednak dobrze jest byc rodzicem Gwiazdy (mogla nawet skakac po kanapach a pracownicy zajezdni autobusowej przychodzili ja podziwiac).
Sama podroz uplynela przyjemnie poza incydentem, o ktorym wpomnialam wczesniej, kiedy to 'waz' siedzial i sie przysluchiwal az w koncu nie wytrzymal. Ciekawa jestem co mowil chlopakowi, ktory z nami rozmawial, ale sposob wypowiedzi i ton glosu sugerowaly, ze to nie bylo nic milego. Jeszcze co do samej jazdy. Kupujesz bilet masz miejsce a kiedy nie starcza siedzen kupujesz bilet i wyciagaja ze schowka male plastykowe krzeselka i stawiaja je w przejsciu autokaru. Wszyscu musza miec siedzenie, bo to m.in. kontroluje policja. Autokar zatrzymuje sie na zadanie i wysiadasz, tzn innym sie to udalo, my mielismy pecha i zamiast 10 min na piechote stracilismy ze dwie godziny wracajac z petli. Uczynny Wietnamczyk zlapal nam taxi wynegocjowal cene a w czasie drogi kierowca i tak pytal o adres i chcial negocjowac stawke. Nic nie ugral i odpuscil, bo pewnie i on mial juz dosyc marudzacej Matysi.
Ostatni dzien spedzilismy na zakupach. Plany byly baaardzo ambitne, ale w wiekszosci planami zostaly, bo sil na targowanie nie bylo a i z decyzyjnoscia problemy byly. Z super zakupow mamy (dziwnym trafem wiekszosc dla cory) crocks'y dla Matyski za 15zl - potwierdzam, ze w tych butkach sie Mlodej stopa nie poci! Ciuchy next i inne tez dla Malej i super plecaki North Face. hmmm... super byly przez prawie tydzien, bo po 6 dniach Michalowi poszly paski, moj odmowil wspolpracy dwa dni pozniej. ale czego wymagac od plecaka za 30zl?
Jeszcze co do jedzenia. Moja ukochana zupa PHO jest w kazdym miejscu inna, ale Matyska sie nia zajadala ku uciesze gawiedzi. W Hanoi tez jedlismy w czyms w rodzaju baru szybkiej obslugi (ceny wywieszone na scianie a przynajmniej cyfry zaraz za rzedem szlaczkow)i tam probowalismy larw. Podobne zupelnie do niczego chociaz najbardziej wyczuwalny byl w nich olej, w ktorym byly smazone. Matysi baardzo posmakowaly. Wszechobecny jest tez tu moj ukochany sok z trzciny cukrowej. Na poczatku troche sie balismy lodu ktory dorzucaja zeby schlodzic napoj, ale zoladki nie kwestionowaly jego jakosci, wiec pilismy. Owoce morza na kazdym kroku, kaczki tez i wszelkie elementy, z ktorych stworzone sa zwierzaki. Obecnosci psow na hakach nie stwierdzilismy. Aaaa smakosze sniadan kontynentalnych moga sie tu czuc jak w niebie no moze w polowie drogi do. Francuzi cos po sobie pozostawili i teraz bagietka jest jednym z typowych elementow kuchni wietnamskiej. W hotelach podawana tak jak moznaby przewidziec, ale na miescie to juz jak sie komu podoba. Zatopioina w potrawie, opieczona, usmazona, wypatroszona faszerowana czym sie tylko da, ale swieza jest zawsze przepyszna!
Podsumowujac i porownujac - Wietnam nie rzucil nas na kolana, ludzie w stolicy zrazili i pewnie wiele wody uplynie zanim zdecydujemy sie tam wrocic.
A a wiecie, ze podobno srednia wieku w Wietnamie to 17lat? patrzac na ulice jestem w stanie w to uwierzyc. Mam nadzieje, ze wyjdzie fota jednego z nielicznych staruszkow na naszej drodze (taki wiecie - siwa mala brodka, czerwone ubranko i lekko zgiety w pasie). Caly czas mielismy wrazenie, ze tu dzieci maja dzieci, ale z drugiej strony oni wygladaja duzo mlodziej niz my.
PS sorki za wszystkie bledy, ale bez polskiej czcionki z padajacym co chwila kompem i co tu duzo mowic skleroza musialy sie pojawic ;)
Po dwoch dniach pojechalismy nad zatoke Ha Long - pieeeeekna sprawa. Miejsce do obowiazkowego odwiedzenia, chociaz nam w sumie mysialo wystarczyc pare godzin, bo doszlismy do wniosku, ze kilkudniowa podroz z dzieckiem nawet wieksza lodzia to nie bedzie dobre rozwiazanie. Zatoke ogladalismy wracajac z wyspy Cat Ba trzymajac Matysie na smyczy bo co chwila miala ochote skoczyc do wody na male "bam bam". Sama wyspa rewelacja - zadnych turystow, hotel po12USD (poszalelismy, chociaz planowalismy wydac ok 8), ceny troche wyzsze niz dla tubylcow, ale jak pokazesz, ze wiesz, o narzucie to spokojnie mozna sie dogadac. Wynajelismy sobie motorek i jezdzilismy na wyprawy. Matyska szczesliwa, ale bardzo czesto zasypiala w trakcie jazdy. Tutaj jazda w kilka osob na jednym skuterku to nic dziwnego, ale faktycznie mala blad glowka przyciagala uwage i wiele osob nas pozdrawialo. Oczywiscie o kasku nikt tu nie slyszal. Dorosli ich nie uzywaja a dla dzieci chyba nawet nie robia. Zreszta bez kasku to wiecej takich smykow sie moze na siedzeniu zmiescic a 5 czy 6 osob na jednym skuterze to w sumie czesty wodok, z tym, ze to najmlodsze niemowle z boku w powietrzu przez matke trzymane. Ale tak wyglada to w calej Azji i dlatego rozbawila nas dzisiaj reakcja Szwedow z naszego hotelu, ktorzy z przerazeniem patrzyli jak pakujemy mloda na motor. Nie jest to bezpieczne - u nas sa foteliki, pasy bezpieczenstwa, kaski, zakaz jazdy na motorku, ale tu wszystko wyglada inaczej i mozemy lezec przed basenem i unikac niebezpieczenstw (a basen?) albo zobaczyc troche starajac sie rozsadnie jezdzic. Wybralismy druga opcje i dlatego tylko czasem pozwalamy Mlodej jechac jako pierwszej na siedzonku ;).
Tygodniowy pobyt w Wietnamie zblizal sie do konca, wiec psychicznie juz przygotowani wracalismy do Hanoi. Tym razem nie pocigiem w pierwszej klasie (miekkie siedzenia i klimatyzacja), ktora u nas pewnie nie moglaby uchodzic nawet za najnizsza (fotele niby miekkie, ale chyba przewozily juz wielu glodnych, albo znudzonych podroznych, bo gabka mooocno wygryziona. Zaglowkom lepiej sie nie przygladac...) ale autokarem z tubylcamicami(oczywiscie duuuzo sie wczesniej nasluchalismy o tym, ze podrozy nad zatoke nie da sie odbyc na wlasna reke i trzeba swoim udzialem dofiansowac jakies biuro podrozy). Tez ciekawe przezycie. My kupilismy bilet na autobus i natychmiast zostalismy zaproszeni do biura kierownika (?) i poczestowiani woda. Reszta prazyla sie przed budynkiem na sloncu i wdychala opary z pobliskiej toalety (M powiedzial, ze czegos takiego w zyciu nie widzial - bez komentarza). Jednak dobrze jest byc rodzicem Gwiazdy (mogla nawet skakac po kanapach a pracownicy zajezdni autobusowej przychodzili ja podziwiac).
Sama podroz uplynela przyjemnie poza incydentem, o ktorym wpomnialam wczesniej, kiedy to 'waz' siedzial i sie przysluchiwal az w koncu nie wytrzymal. Ciekawa jestem co mowil chlopakowi, ktory z nami rozmawial, ale sposob wypowiedzi i ton glosu sugerowaly, ze to nie bylo nic milego. Jeszcze co do samej jazdy. Kupujesz bilet masz miejsce a kiedy nie starcza siedzen kupujesz bilet i wyciagaja ze schowka male plastykowe krzeselka i stawiaja je w przejsciu autokaru. Wszyscu musza miec siedzenie, bo to m.in. kontroluje policja. Autokar zatrzymuje sie na zadanie i wysiadasz, tzn innym sie to udalo, my mielismy pecha i zamiast 10 min na piechote stracilismy ze dwie godziny wracajac z petli. Uczynny Wietnamczyk zlapal nam taxi wynegocjowal cene a w czasie drogi kierowca i tak pytal o adres i chcial negocjowac stawke. Nic nie ugral i odpuscil, bo pewnie i on mial juz dosyc marudzacej Matysi.
Ostatni dzien spedzilismy na zakupach. Plany byly baaardzo ambitne, ale w wiekszosci planami zostaly, bo sil na targowanie nie bylo a i z decyzyjnoscia problemy byly. Z super zakupow mamy (dziwnym trafem wiekszosc dla cory) crocks'y dla Matyski za 15zl - potwierdzam, ze w tych butkach sie Mlodej stopa nie poci! Ciuchy next i inne tez dla Malej i super plecaki North Face. hmmm... super byly przez prawie tydzien, bo po 6 dniach Michalowi poszly paski, moj odmowil wspolpracy dwa dni pozniej. ale czego wymagac od plecaka za 30zl?
Jeszcze co do jedzenia. Moja ukochana zupa PHO jest w kazdym miejscu inna, ale Matyska sie nia zajadala ku uciesze gawiedzi. W Hanoi tez jedlismy w czyms w rodzaju baru szybkiej obslugi (ceny wywieszone na scianie a przynajmniej cyfry zaraz za rzedem szlaczkow)i tam probowalismy larw. Podobne zupelnie do niczego chociaz najbardziej wyczuwalny byl w nich olej, w ktorym byly smazone. Matysi baardzo posmakowaly. Wszechobecny jest tez tu moj ukochany sok z trzciny cukrowej. Na poczatku troche sie balismy lodu ktory dorzucaja zeby schlodzic napoj, ale zoladki nie kwestionowaly jego jakosci, wiec pilismy. Owoce morza na kazdym kroku, kaczki tez i wszelkie elementy, z ktorych stworzone sa zwierzaki. Obecnosci psow na hakach nie stwierdzilismy. Aaaa smakosze sniadan kontynentalnych moga sie tu czuc jak w niebie no moze w polowie drogi do. Francuzi cos po sobie pozostawili i teraz bagietka jest jednym z typowych elementow kuchni wietnamskiej. W hotelach podawana tak jak moznaby przewidziec, ale na miescie to juz jak sie komu podoba. Zatopioina w potrawie, opieczona, usmazona, wypatroszona faszerowana czym sie tylko da, ale swieza jest zawsze przepyszna!
Podsumowujac i porownujac - Wietnam nie rzucil nas na kolana, ludzie w stolicy zrazili i pewnie wiele wody uplynie zanim zdecydujemy sie tam wrocic.
A a wiecie, ze podobno srednia wieku w Wietnamie to 17lat? patrzac na ulice jestem w stanie w to uwierzyc. Mam nadzieje, ze wyjdzie fota jednego z nielicznych staruszkow na naszej drodze (taki wiecie - siwa mala brodka, czerwone ubranko i lekko zgiety w pasie). Caly czas mielismy wrazenie, ze tu dzieci maja dzieci, ale z drugiej strony oni wygladaja duzo mlodziej niz my.
PS sorki za wszystkie bledy, ale bez polskiej czcionki z padajacym co chwila kompem i co tu duzo mowic skleroza musialy sie pojawic ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz