piątek, 3 listopada 2006

Indie


Postanowiłam uzupełnić bloga o nasze wcześniejsze podróże. I tak przyszła pora na wpomnienia o Indiach. Znalazłam mejle, które wysyłałam kiedyś znajomym na forum. Czytam je dzisiaj i... nie ze wszystkim się zgadzam. Nie zmieniam jednak tego co zostało napisane, bo przecież wtedy tak właśnie to widziałam. 

Dzisiaj tylko dodam:  NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ POWROTU DO INDII! 


 ----------------------------------------------------------------

Mam nadzieję prowadzić dziennik podróży i w miarę możliwości i dostępu do sieci na bieżąco wpisywać jak nam idzie.

Więc tak:
wyjeżdzamy jutro i najzwyczajniej w świecie nie mogę już usiedzieć na krześle. W nocy (z czwartku na piątek) lądujemy w Delhi a potem... będzie co Bóg da!
Nasz plan jest taki: Delhi - Varanasi-Delhi-Agra- Jaipur-Udaipur- Bombaj - Goa - Kerala - SriLanka (?) - Bangalore - dom!

Chociaż powinnam chyba uznać, że nasza podróż już się zaczęła... w ambasadzie Indii w Warszawie.
Wiele osób uprzedzało nas, że hindusi, to specyficzna nacja, ale postanowiłam sama sobie wyrobić zdanie na ich temat. Zaczęłam budowanie własnej opinii obserwując jak wygląda praca urzędników ambasady. Można powiedzieć, że przysłowiowy Kowalski to prawdziwy pracoholik, esteta szanujący czas swój i bliźniego. Poznani hindusi sprawiają dokładnie odwrotne wrażenie.
Na złożenie wniosku wizowego oczekuje się 2 godz. Odbiór po 4 dniach roboczych między 16:45 a 17:00 (!). Najpierw pomyślałam, że muszą być świetnie zorganizowani, ale jak przyszłam na miejsce... Dokładniej wjechałam windą, jako przedostatnia, bo ostatnia osoba, która chciała sie dostać na 4 piętro (gdzie mieści się ambasada)stanęła w drzwiach windy (blokując ją), bo nie było już miejsca na podłodze, co by swobodnie dwie nogi postawić. Z fragmentów rozmów dowiedziałam się, ze coś mnie ominęło (mimo, że byłam o 16:40) i że możliwe, że ambasador nic dzisiaj nie wyda, bo sie obraził, bo ludzie coś mu tam próbowali wytłumaczyć, że może troche za mało miejsca mają, czy jak... Parę min po 17 drzwi sie jednak otworzyły i pani zaczęła wyczytywać nazwiska szczęśliwców, którzy otrzymali wizę. Odetchnęłam z ulgą! Moje nazwisko padło jako 4!!! Odebrałam i czekam na dokumenty męża. Przy 10 nazwisku emocje opadły - w tym rzucie nie dane mi było odebrać jego papierów. Czekałam dalej. Kolejna transza i... znowu nic! i dalej i nic... i za 5 podejściem słyszę nagle upragnione nazwisko (hurra!!!). Minęło jedyne 2,5 godziny. Nasłuchałam sie przy tym arcyinteresujących rozmów jakie prowadzili indyscy żigolacy z pracującymi tam polskimi niewiastami, pooglądałam obciachowe foldery i zaczęłam sie sama na siebie złościć, że planuję realizację marzeń w tym kraju.
Żeby nie było wątpliwości. Oba paszporty zostały oddane w tym samym czasie dlatego liczyłam, ze w tym samym czasie, razem, będę mogła je odebrać. Chociaż byłam chyba w lepszej sytuacji od pana, który miał ich 8... Tylko sposób pracy mnie zastanawia i idea jaka temu przyświeca... Po co wołać ludzi, skoro dokumenty są robione w naszej obecności? 



taaa... nawet siec chodzi inaczej...

no wiec dolecielismy ze sporymi problemami:
opoznienie wylotu w Wawie, bo zamiec sniezna w Londynie... wylot... nie mozemy wysiasc z samolotu w Londynie, bo taki jest korek po sniezycy, ze czekamy na wolny rekaw... w sumie po zamknieciu odprawy meldujemy sie na poklad samolotu do Dehli. Siadamy i... czekamy jakies 3 godz bo śnieg... Lot przebiega poprawnie, tylko co jakis czas turbulencje wyrywaja nas ze snu.

Podchodzimy do ladowania, mnie sie  lza w oku kreci (ale tak to jest jak czlowiek realizuje marzenie) i chwile pozniej czujemy przyjemne ciepelko. Tylko chwile cieszymy sie tym stanem, bo okazuje sie ze nie ma naszego bagazu! 
Wlasnie podalismy gdzie maja go przywiezc i mocno trzymamy kciuki... Dojechalismy prepaid taxi (280INR za ok 15km) na miejsce spotkan wszystkich plecakowych turystow. Byla 4 rano i latarine sie palily, wiec poszukiwania hotelu ulatwione. Dwa razy okrazylismy okolice liczac na znalezienie czysciutkiego pokoj za rozsadne pieniadze. Juz wiemy, ze trzeba zweryfikowac podejscie - albo jedno albo drugie. Mamy lokum w Royal Guest Hause (za jedyne 590INR/dwojke - to sporo). Jest lozko i pomieszczenie z lazienka (okreslenie "lazienka" troche na wyrost). Najwazniejsze, ze nie brzydzilismy sie wejsc do srodka.
To co zobaczylismy w nocy za dnia wyglada... o niebo gorzej! Tak brudnego zakatka nigdzie na swiecie nie zobaczycie! Nie wiem jak musza sie starac, zeby utrzymac taki syf, ale naprawde musza i im sie udaje! i te krowy i namolni "zyczliwi"...
Idziemy na zakupy: butelkowana woda, papier toaletowy (brak tego w naszym drogim pokoju) i najwazniejsze - sniadanko (od ktorego zakladamy sie nie pochorowac!!!).
To tyle na ta chwile idziemy pozwiedzac.
PS godzina internetowania na sprzecie pamietajacy pewnie Shiwe 15INR (i te naklejki na klawiaturze, ktore i tak sie starly...)

no i napisalam sie od cholery i... nic mi nie zostalo bo sie komp zawiesil

no wiec jeszcze raz goraco pozdrawiam z cieplego Jaipuru!
Przyjechalismy tu pociagiem z Dehli (6:10 - 10:45) super szybkim expresem przejechalismy jednyne 309km i dzis jedziemy zwiedzac autoriksza okolice! dosc juz zorganizowanych wycieczek! A bylo tak:

w sobote, 11.02 o 9:00 wyruszylismy zwiedzac Delhi. Wyruszylismy to za duzo powiedziane bylismy w punkcie zbornym a potem jeszcze czekalismy na komplet pasazerow. Od rana lalo, wiec dojscie do autobusu (luksusowego z AC) bylo nie lada wyczynem.
Ruszylismy zeby zobaczyc parlament z odleglosci 500m, bo byl kiedys zamach i blizej nie mozna ;( potem swiatynia. Kolejka do wejscia potem bez butów i skarpetek mozemy wejsc do srodka wczesniej oddajac aparat do przechowalni. Dluuuuuuga jazda gdzies i info o tym jak to bezpiecznie robic zakupy w Indiach trzeba tylko wiedziec gdzie i dlatego przyjaciel-przewodnik zabiera nas (cale 20km od dehli!!!) do centrum expo gdzie bezpiecznie mozemy zrobic zakupu. My na znak protestu zostalismy w autokarze. Powrot a po drodze lunch w przydroznej spelunie w strugach deszczu. Pan wspanialomyslnie przetarl stolik (sciera, ktora od wielu lat myje podlogi) i dal menu. Zamowilismy jedno na dwoje - 80RS (trzeba sie bylo wyklocac, bo pan ciagle sie gubil w rachunkach) obok francuzi podliczeni na 1000. Jedziemy dalej, ciagle leje ogladamy cos... nas to juz nie interesuje jest zimno i czekamy tylko na czerwony fort. Okazuje sie, ze to ostatni punkt programu. Kiedy wreszcie dojezdzamy jest juz za pozno (ciemno) na zdjecia do tego ciagle leje. Trudno, nadrobimy czerwony fort w innym miescie. Wracamy zli ze swiadomoscia, ze na drugi dzien mamy wykupiona wycieczke zorganizowana do Agry, gdzie stoi slawetny Taj Mahal.
Humor poprawilismy sobie za to pysznym jedzonkiem zjedzonym w miejscu, ktore co prawda uraga ludzkiej godnosci, ale za to jest tanio, sympatycznie i przede wszystkim pysznie!

buzka!
lecimy na podboj Jaipuru!

PS
bagaz caly dotarl szczesliwie do naszego hotelu!

PS2

dla niewtajemniczonych: podaje ceny w rupiach (Rs lub INR), bo to kwestia przelicznika ale na dzien dzisiejszy 100Rs to 6,57PLN.


juz oblecielismy Jaipur! moze wiec zaczne od poczatku i od Agry i za chwile wroce do dnia dzisiejszego i bede na zero ze swoimi opisami ; )

Niedziela, 11.02 AGRA

no wiec o 6:30 przyczlapal po nas do hotelu chlopaczek, ktory zwykle doprowadza takich farciarzy jak my na miejsce spotkan - to samo co dzien wczesniej i nawet wczorajszy przyprowadzacz tam byl. Oczywiscie musielismy odpowiednio dlugo poczekac sobie na autokar i pewnie juz gdzies kolo 7:00 do niego wsiedlismy. Nie bede nawet mowic ile razy po drodze sie zatrzymywalismy (nie wyjezdzajac nawet z Delhi). Po drodze byla tez akcja pt prosze zmienic miejsce na to obok kierowcy bo za pozno kupili panstwo blet. Na szczescie nie dotyczylo to nas tylko Anglikow, ale nie dali sie. A co! tyle rzadzili to sie teraz latwo nie poddaja. No wiec jechalismy sobie, przez chwile chcialam uzyc okreslenia: spokojnie, ale to co sie dzieje tu na drogach jest nie do opisania. Na takiej autostradzie (?) do Agry sa dwa pasy w kazda strone nie oznacza to jednak, ze poruszaja sie po nich dwa rzedy samochodow. Wrecz przeciwnie. Kazdy kto ma prawo na tej drodze przebywac (a nawet jak nie) to stara sie stworzyc swoj wlasny rzadek! Dramat! przed wyjazdem myslelismy o wynajeciu auta/motoru tutaj ale po przyjezdzie... Najlepszym wyjsciem byloby zasnac. Tylko ta kakofonia... Tutaj reszte uzytkownikow drogi o checi ich wyprzedzenia informuje się naciskajac kalakson. Te dzwieki to jakies szalenstwo! Przerazliwie dlugie i glosne (i jeszcze kazdy ma inne) bipanie. Do tego ruch lewostronny wiec dla nas dodatkowy stres jak sie na to patrzy. Krotko mowiac: mamy super drogi i zajefajnych kierowcow w tej naszej Polszy!!!
no ale wracajac do tematu. Zanim dojechalismy do Taj Mahal pojechalismy obejrzec Czerwony Fort w Agrze - niesamowity, potezny, czerwony (ostra kontrola na wejsciu). Dalszy plan wyprawy obejmowal, a jakze, wizyte w jedynym w tej okolicy godnym zaufania i szczerze polecanym sklepie z ichniejszym rekodzielem. Z naszej strony znowu protest i znowu nie poszlismy - marnowanie czasu. Potem, zeby zwiekszyc napiecie przed ogladaniem Taj Mahal a moze sprawdzic nasza wytrzymalosc wzieli nas na lunch...

(pisze po kawalkach bo M tak kaze a ja nie bede wyc, ze znowu komp sie zawiesil i wszystko diabli wzieli)
no wiec lunch tez zbojkotowalismy, a co! na ulicy jest mnostwo pysznych i tanich jedzonek! Uraczylismy sie samosami i jakimis plackami ala nasze ziemniaczane, ale z duza iloscia przypraw. Potem zaczepilam pana z wozkiem, ktory nie mial nic na goraco (wiem, wiem, nie powinnismy) mial jednak cos... nie mam pojecia co. Przygotowujac nam posilek w malenkiej miseczce (ze specjalnie profilowanych lisci - ktore jak mi sie wydawalo sa jednorazowe, ale potem przyuwazylam jak tatus namawia synka do zbierania tych miseczek - przeciez jak sie wyjmie jeden lisc to pozostle trzy jak nowe...) zaczal od oblucji... chyba wolalam tego nie widziec. Pewnie chcial nas przekonac tym ruchem, ze taki czyscioszek z niego, ale nasz sokoli wzrok... no wiec pan zanurzyl swe dlonie w wiadrze z woda. Najswiezsza i najczystsza nie byla a "recznik", w ktory potem wytarl swoje "umyte" raczki wygladala jak szmata do podlogi i chyba, zeby mnie dobic chwycil dwie kulki (zakladam, ze sera) i zgniotl je w tych czysciutkich dloniach. Reszte widzialam juz tylko katem oka. Dodal troche ciasta francuskiego (?) kilka sosow i jogurt, szpatulke to jedzenia i tyle. Wzielam i po dwoch krokach oddalam dziewczynce ktora wygladala jakby przez tydzien nie jadla (ciezko tutaj znalezc prawdziwych grubasow).
Wrocilismy do naszej grupy i pojechalismy w koncu do tego mojego Taj Mahal!!! (750Rs/os)
Przed wejsciem rewiduja, nie wolno wnosic duzych toreb i plecakow, wiec swoj musielismy oddac i znowu nerwy. Weszlismy a wczesniej na bilecie przeczytalam ze upowaznia mnie on do darmowego wejscia do czerwonego fortu, za ktory placilismy 300Rs. wrrr...
Co do samego Taj Mahal.... no co mam powiedziec?! czegokolwiek bym nie powiedziala to zabrzmi banalnie. Nic nie jest w stanie oddac klimatu jaki tam panuje i urody tego miejsca. Robi piorunujace wrazenie, czegos zupelnie nieralnego... jakby byl dorysowany... no nie wiem... zjawiskowy!!!
Kiedy emocje juz opadly wrocilismy do autokaru. ha! myslicie, ze tak latwo bylo? a no nie!
Zaczelo sie od tego, ze przy czerwonym forcie podszedl do nas "przyjaciel" - jeden z obslugujacych nasz kurs kierowcow/naganiacz/naciagaczy i zapytal czy nie lepiej jak pojedziemy od razu do Taj Mahal i wrocimy sobie pociagiem a my, ze przeciez zaplacilismy za podroz w te i spowrotem, a on, ze ma dobrego przyjaciela i nas zabierze, albo da bilet na pociag "free" - trele morele! Potem drugi naciagacz to samo! Musielismy sie mooooocno pilnowac naszej grupy, bo na 100% by na nas nieczekali. Chodzi oczywiscie o to, ze maja chetnych na wolne miejsca do Delhi i zarobili by dwa razy tyle.
oj... nawet mi sie juz nie chce pisac, ze wycieczka, ktora miala sie skonczcyc o 19 skonczyla sie ok 2:00 w nocy, bo po drodze bylo do zwiedzania wiezienie, gdzie nie wolno wniesc ze soba niczego oprocz kasy (komorki, kamery, kalkulatora etc.) Poddalismy sie i nie poszlismy bo jednak troche dobytku mielismy a okolica wygladala tak (szczegolnie o 21 wieczorem) ze bym ja cala zmaknela, mimo, ze uprzedzen nie mam. Potem jeszcze zwiedzanie swiatyni Hare Kriszna, bo wycieczka przez nich organizowana i od wiezienia gostek uswiadamial caly autokar jak i co (po ichniemu oczywiscie i jak by w trans wpadl...) Mielismy serdecznie dosyc. 
Ale tam, pod wiezieniem, noca zjedlismy najpyszniejsze nany pod sloncem. Cieple, pachnace z maslem i czosnkiem. Delicje!

Podsumowujac pobyt w Delhi: trzeba zobaczyc Taj Mahal i kilka innych miejsc ale NIGDY ze zorganizowana wycieczka! Samo miasto nie rzuca na kolana. Zastanawiam sie jak bym je odbierala, gdyby dopisala nam pogoda. Strugi deszczu potegowaly wrazenie przygnebienia jakie tam panuje. Ale rozesmiane buzie dzieci rozmywaly ten smutek do tego najpyszniejsze placki pod sloncem zawiniete w gazete...

5:00 rano pobudka i wyjezdzamy do Jaipuru.
O tym jednak pozniej, bo chca zamykac kafejke tylko smialosci nie maja...


a teraz mam ochote plakac, albo krzyczec... tylko co to da? 45 min stukania w klawiature ( a wolno nie pisze!) polecialo w kosmos!!! a mowil M... ale ja madrzejsza jestem...

zastanawiam sie czy zaczynac od poczatku...

przed chwila opisalam kolejna historyjke i znowu to samo!

powiedzialam panu z obslugi co mysle i... potrzebuje sie w sobie zebrac bo mnie krew zalewa. A podobno wszystko co dotyczy kompow w Indiach jest na wysokim poziomie...

szukam hoteli w Bombaju.

jestesmy wlasnie na dworcu. O 15:15 mamy pociag do Bombaju!
Niby fajnie, ale jak sobie pomysle o 20 godzinach w pociagu chce mi sie wyc!!!!! Szkoda, ze nie kupilismy przelotu.Chociaz i tak powinnam byc szczesliwa, bo to podobno byly ostatnie dwa miejsca byly w tym pociagu.

jestesmy w Mumbai'u!!!!

tu jest boooosko!!!

nawet nie myslalam, ze tak polubie ktores z tutejszych miast. To uwielbiam! Troche jak Bangkok, tylko brudniej, glosniej, ludzie biedniejsi domy brzydsze, jedzenie inne, ale tak poza tym to podobnie ;)
Inna rzecz, ze wszystko w porownaniu z Delhi wydaje sie o niebo lepsze!!!
ale wracajac do minionych dni, to po Delhi bylismy w Jaipurze.

Pociagiem, pierwszy raz. Miejsca w wagonie A3 tzn 3 lozka w pionie po dwoch stronach przedzialu, ktory jednak nie jest przedzialem jak u nas, bo nie ma drzwi tylko wszystko jest na otwartej przestrzeni. Przytwierdzilismy plecaki linka rowerowa do odpowiednich haczykow i ruszylismy. Po poludniu bylismy na miejscu. Rikszarze... jeden z nich nas zlowil, w miare porzadnie wygladal, ale okazalo sie, ze on tylko turystow wabi a potem oddaje ich w rece swoich "braci" rikszarzy - wszedzie to samo. Taki alfons tylko u rikszarzy.
Zabral nas do ... w sumie wielu hoteli, bo okazalo sie ze tlok jest straszny w miescie hotele albo pelne albo obskurne. Wyladowalismy w koncu w jakims za 650 INR za noc. Zostajemy tu dwa dni i... to okazalo sie byc kiepskim posunieciem. Na 13:00 umowilismy sie ze znajomym rikszarzem na ogladanie miasta. Mial zapowiedziane, ze jak zawiezie nas do sklepu to nie dostanie ani grosze. Zarzekal sie, ze on nie z tych i zarabia tylko na transporcie. Oki. Pojechalismy. Zwiedzilismy co trzeba i palac i obserwatorium i palac wiatrow - wszystko piekne, nie wszystko dobrze utrzymane, ale zdecydowanie inne niz u nas.

dodam jeszcze, bo zapomne, ze i tam sa ludzie przekupni ;)
Chcielismy przyoszczedzic na bilecie za kamere video (wysoka cena) i weszlismy bez tego biletu korzystajac jednak z kamery. Jur prawie sie udalo, ale w ostatniej sali gostek do nas podchodzi i pyta o bilety. To my mu te normalne a on, ze chodzi o bilet na kamere... Najpierw chcial zebysmu uiscili kare (500INR, gdzie bilet na nia 200), no ale tu moj M sie wykazal i gadka szmatka pan na boczek upsss - "do biura" i po drodze dostal nasze drobne (mniej niz za bilet) ale mamy dosyc cwaniactwa 

Witam prosto z Goa!
Jest piasek, jest goraca woda (czysta, gdyby nie fakt, ze silne fale wzburzaja piach przy brzegu), sa palmy, chatka z bambusa (bez cieplej wody oczywiscie) no i jest jeszcze cala masa innych rzeczy o ktorych za chwile.

Poki co wracam do relacji, co by jakos chronologicznie szla.
No wiec ten Jaipur... Bedac na Goa poznalismy Polakow, ktorzy sa zachwyceni tym miastem. Zastanawiam sie na ile miastem na ile oferta handlowa miasta. Chyba wiem... Kupili tam troche kamieni (szlachetnych oczywiscie), kilka szmatek, przypraw i innych. Trafili na fajnego rikszarza, ktory sporo im o miescie i ludziach opowiedzial i pokazal kilka sklepow z bizuteria. Co dziwniejsze oboje oszaleli na punkcie tutejszych wyrobow jubilerskich. M sie cieszy, ze ja nawet nie chcialam chodzic po tych sklepikach, bo tym samym troche zaoszczedzilismy. Mnie marzylo sie usiasc gdzies na krawezniku czy murku obserwujac jak toczy sie zycie. Niestety to jest marzenie, ktore w Indiach spelnic trudno. Tutaj raz, ze nie usiadziesz na krawezniku, bo go zwyczajnie nie ma (tak jak chodnikow i czesto ulic - tylko utwardzona gleba) a dwa, bo jak usiadziesz, to cie zaraz stado tubylcow dopadnie i bedzie usilowalo cos sprzedac. Inna rzecz, ze jak juz nawet bylby chodnik i nie byloby tych sepow to ten chodnik jest tak brudny, ze szkoda byloby mi najbardziej zuzytych spodni. No wiec nie siedzielismy - chodzilismy.
Sporo maszerujemy w czasie tego wyjazdu (poprzedniego zreszta tez) czym oczywiscie wzbudzamy ogolna sensacje, bo jak to, zeby bialy tak sobie maszerowal zamiast skorzystac z rikszy. Generalnie maja nas za dzikusow, rowniez dlatego, ze nie raz zdarzylo nam sie jechac ichniejszymi srodkami komunikacji podmiejskiej. Bylismy jedynymi bialymi w podmiejskim pociagu i podmiejskim autobusie. I to nie my im a oni nam sie przygladali z dzikim zaciekawieniem. Przyjezdzajac tutaj trzeba sie nastawic na to, ze to jednak turysta jest ta malpeczka w klatce.

Objechalismy caly Jaipur pierwszego dania. Gdybysmy to byli wiedzieli wczesniej juz noca siedzielibysmy w pociagu do Jodpuru a tak...
Drugiego dnia szwedalismy sie po okolicy z plecakami niestety. Bylismy na dworcu chcac tam przechowac bagaze, ale wydawalo nam sie, ze to co widzimy gwarantuje nam tylko tyle, ze nasze rzeczy zostana przynajmniej przeszukane. Ruszylismy wiec z calym dobytkiem przed siebie. Po drodze mijajac tony smieci na ulicach, brudne i obdarte dzieciaki (powoli sie uodparniamy) i... szczury. Tak sobie mysle, ze to sa jedyne, dobrze wygladajace (najlepiej najedzone?) stworzenia w tym kraju. Jak juz byc szczurem to tylko w Indiach!
A jak juz jestem przy zwierzakach, no to oczywiscie te krowy slawetne. Mnie juz wychodza kazda dziurka i wcale nie dlatego, ze tyle mieska zjadam ( bo i tu sie je podaje), ale dlatego, ze sa doslownie wszedzie! Ulica - sa, dom - (czy raczej lepianki, czy kurniki) sa, srodek skrzyzowania - sa, restauracja upsss spelunka - sa! Nie ma miejsca gdzie ich nie ma! Wysypiska, swiatynie, plaza, szczera pole i palmowy gaj - wszedzie sa krowy. Wszedzie zostawiaja po sobie slad w postaci zgrabnego placka, ktory chyba tez musi byc swiety, bo nikt nie wazy sie go sprzatnac.
A jeszcze jak o krowach to i o psach powiem. Maaaaasa ich tu. Okropne, paskudne, wychudzone, pokasane, pokaleczone, zapchlone (to widac golym okiem) no generalnie ogrom zaniedbanych zwierzakow moze przytloczyc. chociaz te tutaj na Goa maja obroze z napisem "amnesty... cos tam) ze niby ktos im pomaga zastanaiwam sie tylko w czym? czy nie lepszym rozwiazaniem byloby wykastrowanie kilku sztuk? zmniejszenie populacji? co to za pomoc, skoro na kazdym kroku spotykam zabiedzonego psa a jak juz spotka sie on z innym to trzeba sie miec na bacznosi bo jatka murowana! Bardzo na siebie warcza i skacza sobie do oczu co niestety widac na siersci.

rozgadalam sie... no wiec ten Jaipur...
w drodze do "centrum" (nie mylic z naszymi centrami bo nie maja z nimi nic wspolnego; ) ) przystanelismy z przydroznej knajpce. (beda fotki) Jedlismy tam najlepsze jedzenie jakie udalo nam sie zjesc w Indiach (pomidor i cebula nigdy nie beda juz tak smakowac). Knajpka... no coz nie ma nic wpolnego z naszymi knajpkami, i "kelner" pewnie czasami myje rece mydlem, ale nam to akurat wcale nie przeszkadza. Nie zdarzyly nam sie zadne problemy zoladkowe. Zakladamy ze to dlatego, ze staramy sie jednak jesc potrawy gorace a dwa, ze chyba jednak az tak zgubne dla nas te bakterie nie sa! No wiec jedzonko bylo obledne cena za nie rownie obledna (czytaj niska, i az glupio bylo mi zostawiac 100Rs = 6,70PLN lacznie z napiwkiem, no ale taki life! )
Przemaszerowalismy kawal do ladnego hotelu, w ktorym mielismy nadzieje zlozyc bagaz, ale sie troche rozczarowalismy, bo nie bylo takiej mozliwosci. 

Staralismy sie wytracic czas. Zaraz oczywiscie po tym jak zawalczylismy o bilet na pociag. Powiedziano nam, ze nie ma juz miejsc na przejazd do Jodpuru a raczej ze sa, ale tylko 2 szt biletow dla turystow (zazwyczaj jest ich jakas pula), ale trzeba biegiem na dworzec i sie upierac i kupowac natychmiast. Kupilismy! udalo sie! 2 ostatnie sztuki. Ten sam myk w Bombaju juz nie zadzialal. Ktos szybciej dobiegl na stacje i wykupil, no ale Indie to wielki kraj i duuuze jest prawdopodobienstwo ze cie ktos ubiegnie)
no wiec z tego "nie chodzenia" wyszlo, ze kupilismy dwie koszulki i szal i w sumie zrobil sie wieczor, bo proces kupowania ciagnie sie tu w nieskonczonosc.
Dobrnelismy jakos do pociagu (przebic sie przez rikszarzy, zebrakow, spiacych na dworcach potem informacja z ktorego peronu odjezdza pociag... to sa klimaciki) i zapakowalismy sie do naszego przedzialu/nie przedzialu, bo to znowu wagon pelen lezanek poprzedzielanych kotarami. Dojechalismy na rano. Male odswiezenie na dworcu, ktory byl wybitnie chwalony w przewodniku Pascala (za prysznic, obsluge, poczekalnie...) papier przyjmie wszystko... przemyc sie jednak moglismy, bagaz zostawilismy w przechowalni (!!!), bo obslugiwala tam kobieta i jakos tak dobrze jej z oczu patrzylo (pomieszczenie moim zdaniem tylko na przechowalnie ziemniakow sie nadawalo no i 10! Rs poszlo)
Bez plecaka to mozna zwiedzac! mowie Wam! Lekkim krokiem ruszylismy na podboj miasta. Jeszcze sie nie obudzilo a juz urzeklo nas swoim wygladem! Przesliczne uliczki, przepiekne domki
co wiecej samo miasto baaardzo czyste!!! Tzn nie myslcie sobie, ze tak czyste jak u nas. Chodzi o taka indyjska czystosc...  
Jakims cudem znalezlismy sie na sciezce do palacu maharadzy, jednego z niewielu ciagle zamieszkiwanych przez wspomnianego. Palac miesci sie na szczycie wzniesienia, wiec maszerujac moglismy podziwiac panorame blekitnego (doslownie) miasta. Cos niesamowitego! Palac rzucil nas na kolana - jeszcze nie ogladalismy tak dobrze zachowanego miejsca, no ale co prywatna wlasnosc, to prywatna... 
Po drodze sporo dzieciakow zaczepialo nas proszac o dlugopis (dostal pierwszy, bo niestety wzielismy tylko 2 szt) reszta chciala sobie robic fotki tzn chciala, zeby im robic a na koniec raczka w nasza strone z haslem: "10 rupies"
witam, witam

to znowu ja. tym razem siedze sobie w kafejce w Trichy... kafejka tego miejsca nazwac raczej nie mozna, bo to jakis internetowy kolos jest! z mojego stanowiska widze takie z numerem 86 a to jeszcze nie koniec...
no wiec siedze z cala masa mlodych ludzi i cala masa komputerow (7Rs/godz!) i wszyscy sie gotujemy - i sprzet i ludziska.Tak tu goraco, ze chetnie wyslalabym Wam pare stopni Celcjusza a pewnie i tak nie poczulabym roznicy. Odczuwalna w dzien ok 40!
wracajac jednak do mojej opowiesci. Jezeli kiedykolwiek bedziecie w Jodhpurze to musicie, ale to musicie sprobowac tutejszego lassi (niesamowity napoj jogurtowy w roznych smakach). odkad go skosztowalam w kazdym kolejnym miejscu zamawiam i oczekuje tego niesamowitego smaku i aksamitnej konsystencji, ale niestety zaden nie smakuje tak jak ten w Jodhpurze
... jeszcze chwila a sie zagotuje, a przeciez jest juz 21:00...
tak patrze na siebie... dzis jestem ubrana na czerwono a do tego mam cudne lososiowe plamy na calym ciele. Dopadlo mnie jakies paskudztwo i tak pokasalo, ze musialam sie wspomoc tutejszym medykamenem. I do tego jeszcze jakies uczulenie na nie wiadomo co... no generalnie jest super!
Wracajac do podrozy - po kilku godzinach zwiedzania zapakowalismy sie do pociagu do Bombaju (oficjalnie stresowalam sie tym faktem kilka wypowiedzi wczesniej). Okazalo sie jednak, ze 20 godzin moze minac baaaardzo szybko. Wyladowalismy na stacji "Bolivari", ktora okazala sie byc odlegla godzine drogi pociagiem od Colaby (poludniowa dzielnica Bombaju, do ktorej zmierzalismy). Jazda podmiejskim pociagiem razem z tubylcami to nielada przezycie. Niby tylko godzinka, ale zar sie lal z nieba, pociag pekal w szwach a na plecach za wielkie plecaki. Dojechalismy i przekrecilismy do poleconego hotelu.
Mieli miejsca a na mapie wychodzilo, ze to tak blisko, wiec moze z buta... zadnych butow wiecej w taki skwar! Szczegolnie bez dobrej mapy i z plecakami! Na pocieszenie uslyszalimy, ze nasz hotel kosztuje znacznie mniej niz przez telefon (jedyne 750Rs ze wspolna lazienka...)

Mumbai rozleniwia...
to takie europejskie miasto tzn na tle innych indyjskich. Zostalismy tam 3 dni walesajac sie po okolicy, jezdzac podmiejskim pociagiem (bo juz zaprawieni w boju) i rozkoszujac sie ta normalnoscia. Mimo, ze turysta wszedzie wzbudza sensacje to jednak w Mumbaiu hindusi oswoili sie juz na tyle z widokiem bialego, ze mozna bylo zrobic pare dobrych krokow bez nagabywania.

Tutaj tez jedlismy najlepsze pod sloncem kebaby i baranine w masali! Nieodzowny w kwesti doradztwa okazal sie byc przewodnik LonelyPlanet kupiony na miejscu (wydanie ang. z 2005r za jedyne 636Rs czyli ok 40zl!)
sporo czasu spedzilismy na tak waznym zajeciu jak zakupy... czasu sporo mimo, ze efektywniej bylby on w Polsce wykorzystany, no ale tu caly rytual zwiazany z zakupami musimy przejsc...
Dalo sie to nam niezle we znaki w Ernakulam. Niesamowite miasto! im dalej na poludnie tym te sklepy, prawie centra handlowe upodabniaja sie do naszych. No wiec weszlismy do "najwiekszego na swiecie salonu pokazowego z jedwabiem". 6 pieter: 3 pierwsze dla kobitek (sari, materialy i prawie normalne ciuszki) potem cos dla mezczyzn, dzieci i domu. Niestety nie doszlismy do meskiego, bo jak na kobiecym zalapala nas obsluga... Ja rozumiem uprzejmosc i profesjonalizm doradcow sklepowych i moge to zaakceptowac, ale tam mialam problem, zeby swobodnie zrobic jeden krok. Co sekunda bylam pytana czy w czyms pomoc/cos pokazac/cos podac. Strach bylo zawiesic na czyms dluzej wzrok. Obsluga byla gotowa na kazde skinienie a i bez skiniena tez byla gotowa. Stal taki cien w odleglosci ok 30cm ode mnie i zadawal typowe pytania (juz sie chyba znieczulilam na te pytania dot kraju, imienia, dzieci i meza). Tu poszlismy dalej, bo i my wiecej czasu do wytracenia mielismy... bylo o imionach o podrozowaniu o oczach (setki razy slyszalam zachwyty wywolane moimi niebieskimi oczami) o milionie innych rzeczy caly czas w odleglosci 30 cm. Gdzie tu wolny wybor jak 10 osob proponuje ci jakis towar? jak kolejne 10 pyta czy aby nie ten? i czy moze moze juz zaniesc do kasy cos tam? Ostatecznie kupilam bluzeczke za 130RS (ok 8zl) i jakies bizu. Obsluga miala muchy w nosie bo liczyly na sprzedaz drogiego sari.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz