środa, 9 listopada 2011

Sigiriya, Dambulla 08.11.2011, 32stC

Pobudka o 5:40(tak, tak przeciez to urlop) i o 6:30 ruszamy juz klimatyzowanym autobusem (to nasz pierwszy raz, bo w publicznych jedyny nawiew to ten z otwartego okna). Dwie godziny i jestesmy w Dambulli przesiadamy sie do kolejnego autobusu, ktory jedzie do Sigirii (20km w jakies 30min). Po raz enty tego dnia tuk-tuk oferuje swoje uslugi a my po raz enty odmawiamy. I pierwszy raz dzisiaj tego zalujemy. Z miejsca, w ktorym wysiedlismy wydawalo sie, ze gora, do ktorej zmierzamy jest blisko, aby kupic bilety trzeba jednak mooooocno odbic i to wydluza marsz. Matylka szybko sie zmeczyla i trzeba bylo ja niesc. Dotarlismy do kas biletowych i placac jakies 30usd/os moglismy wejsc na teren i podziwiac Lion Rock (370m npm) od strony ogrodow.


Gora to zastygla magma i juz w Vwp.n.e sluzyla mnichom jako swiatynia.  Potem jakis krewki krol, ktory wymordowal rodzine, zeby dostac tron przeniosl w to miejsce swoja siedzibe. 
To tyle historii trzeba "tylko" wejsc na ta gore. Niby prosto, bo po schodach, ale... Na szczescie zaczepil nas facet, ktory za 10 a potem nawet za 5usd chcial niesc Matylke. I jak to podsumowal M: najlepiej wydane pieniadze na tym wyjezdzie. Niby dopiero chodzilismy po chinskich gorach i pokonalismy tysiace schodow, ale o maly wlos a na ta gore bysmy sie nie wdrapali. Zar lal sie z nieba, powietrze stalo, wody wzielismy za malo... Szkoda slow, ale jak wreszcie stanelismy na szczycie i zlapalismy oddech moglismy delektowac sie widokami. Bardzo zalowalismy, ze basen, ktory jest na szczycie juz nie pelni swojej roli. Tzn nikt by nam pewnie nie zabronil sie w nim kapac, a nawet nasz pomagier nas do tego zachecal, ale woda byla tak brudna, ze tylko sie usmialismy na mysl o kapieli. Za to ogladalismy przepiekne freski kobiet wymalowane w jaskiniach. Czesc z nich zostala niestety zamalowana, bo kiedy znowu wprowadzili sie tam mnisi polnagie kobiety na scianach rozpraszaly ich.









Droga powrotna ze szczytu tez do najprostszych nie nalezala, bo schodki sa tak krotkie, ze biala stopa sie na nich nie miesci i trzeba bylo bokiem schodzic. Wrocilismy autobusem do Dambulla. Niby ta sama ilosc kilometrow, ale droga powrotna zajela nam godzine. Mam wrazenie, ze kierowca za punkt honoru przyjal sobie zabranie do srodka calego miasteczka. Dramat. Duchota, skwar, Matylka chce do lazienki... 
Dojechalismy wreszcie, wynegocjowalismy z tuk-tukiem cene za podwozke do swiatyni (4usd) i za chwile moglismy podziwiac Golden Temple. Kupujemy bileciki(11usd/os) i juz, juz jestesmy. Na kazdym kolejnym szczycie schodow wydaje sie nam, ze wyzej juz nie mozna, ale  zeby zobaczyc to, co kryja jaskinie trzeba pokonac baaaardzo wiele schodow. Kierowca dal nam godzine i juz mialam mu mowic, ze az tyle nie potrzebujemy, ale na szczescie tego nie zrobilam, bo z zejsciem na dol wyzyta tu trwala jakas godzine i dziesiec minut. I znowu musze powiedziec, ze warto bylo. Jaskinie zostaly zagospodarowane przez mnichow jakos w Iw pne. W pieciu jaskiniach znajduje sie killkadziesiat posagow Buddy i fantastyczne malowidla na scianach i sufitach. Piekne to wszystko! A w okolicy jest okolo osiemdziesieciu jaskin, wiec byloby co ogladac gdybysmy mieli wiecej czasu. Zaplanowalismy jednak, ze to bedzie jeden, ostatni dzien przeznaczony na zwiedzanie. Okazalo sie, ze jest tez najbardziej intensywny, ale juz koniec, wracamy do Kandy.









Szybka kolacja pozegnalna u naszych chlopakow, bo jutro ruszamy do Negombo polezec na plazy i pokapac sie w oceanie.




PS
Wracajac do jazdy zatloczonym autobusem w temperaturze powyzej 30st, to musze powiedziec, ze zaskoczeniem dla mnie byl zapach, czy raczej jego brak. Ci ludzie faktycznie sie nie poca, jezeli cos poczujesz to najpewniej w aucie siedzi jakis bialas...

1 komentarz: