środa, 7 września 2011

06.09.2011 Kolejny dzien w Pekinie

Obudzilam sie dzisiaj z bolem gardla przeklinajac bezglosnie klimatyzacje. Matylka sie obudzila mowiac, ze snil jej sie Milek (kolega z przedszkola, ktorego widziala raptem raz a juz ma konkretne plany wzgledem jego osoby...). Chyba czas poznac rodzicow Milka ;)
Za to M troszke od wczoraj marudzi, ze go nogi bola. Hmmm... za tydzien bedzie odpoczywal teraz idziemy. Bez sniadania, bo brzuchy pelne po wczorajszej kolacji.
Zaczynamy od Zhongshan Park (3Rmb/os) "malenki", prawie pusty. Wita nas wszystkimi kolorami teczy, bo kawalek za brama trafiamy na kobitki, takie 50+, ktore tancza z szarfami do tradycyjnej muzyki. Przepiekny i relaksujacy widok.


Dalej grupa cwiczaca tai chi. Gdzies z oddali dochodzi muzyka. Im blizej tym...gorzej. Pamietacie Tekle z pszczolki Mai? No, to takie dzwieki uslyszec mozna w kazdym parku czasami w towarzystwie wokalu. Powiem tak: nawet ja slyszalam, ze ktos sie dopiero uczy, ale mimo wszystko dzieki tym dzwiekom park zyje. Czuje sie, ze jest dla ludzi a oni korzystaja ze swobody jaka daje. Juz widze, jak ktos u nas wyciaga skrzypce/gitare i cwiczy w parku... eeee mam wybujala wyobraznie.
 W tym parku znalezlismy wreszcie pierwsze miejsce przeznaczone w 100% dla dzieci. Matylka wreszcie mogla sobie poszalec na prawdziwym placu zabaw! Cena 20Rmb pewnie odstraszala, bo w srodku byl tylko jeden chlopiec. Chinczyk i Polka bez problemu sie dogadywali. Co chwila slyszalam jak Mloda wola "chlopczyku jestem tu/ na gorze/na dole" a on po swojemu cos.




Wyszlismy, po drodze jogurcik ten co wczoraj tylko za trojaka. Postoj przy sklepie wystarczyl, zeby podejrzec, ze okienko obok z napisem po chinsku to nie toaleta, tylko mikro jadlodajnia, czy raczej kuchnia. Podszedl chlopaczek cos powiedzial i dostal siateczke z czyms pachnacym. Niewiele myslac podskoczylam i pokazalam, ze chce to samo (najlepiej za tyle samo, bo widzialam, ze dal dyche i dostal reszte). Pani usmazyla nalesnika bez tluszczu, na wierzchu rozsmarowala jajo. Przewrocila i posmarowala dwoma sosami posypala obficie szczypiorem, koledra, czarnym sezamem i jeszcze polozyla wielki kawal jakiegos chrupiacego ciasta. To wszystko zawiniete w piekna paczuszke za cale 4Rmb(!). Pyszka!



Kolejny na naszej trasie jest park Jingshan. Piekny, spokojny, pusty z trzema pagodami na szczycie (dwie w remoncie, tylko robotnikow brak). Najwyzszy punkt w miescie, wiec i fantastyczny widok sie z niego roztacza. Aby wejsc na sam szczyt trzeba pokonac "kilka" schodkow. Co to dla mnie! (M z Matysia i wozkiem zostali na dole) Przyznam jednak, ze przez chwile zwatpilam w swoje mozliwosci, ale idace obok mnie 60siatki spowodowaly, ze zapomnialam o zadyszce i wchodzilam dalej. No sorki, ale przeciez im nie pokaze, ze maja lepsza kondycje ode mnie (a maja).
Dopiero z gory widac jak rozlegle jest zakazane miasto i jak wielkie byloby stare miasto gdyby nie wyburzali hutongow. Na dole Matylka bawila sie na "placu zabaw". Trzy (slownie:trzy) metalowe drabinki w ksztalcie zwierzatek byly chyba wieksza atrakcja czy wsparciem dla pana w wieku 60+, ktory przyszedl tu pocwiczyc. Skubaniec jeden robil to jak dwudziestolatek!



Kolej na podobno najstarszy park na swiecie - Beihai Park (40Rmb/os).
Ojojoj od czego tu zaczac? Potezny, ogromny, ale o tym sie wie zazwyczaj dopiero po wyjsciu. W srodku sa swiatynie, wielkie jezioro, gdzie mozna wynajac sobie lodke/rower wodny, sklepy, restauracje, kawiarnie i setki schodow.
Wierzcie mi, ze chodzac po tych parkach nie czuje sie tego, ze czlowiek jest w miescie. I mozna tam spedzic dziesiatki godzin co chwila odnajdujac cos nowego.








Po wyjsciu poszlismy w prawie dobrym kierunku i na moje szczescie trafilismy na sklepy z wyposazeniem dla gastronomii. Mam wiec 3 nowe walki i wykrawaczki i lopate. Jestem zachwycona!
Widzielismy tez wieze dzwonow i zrobil sie wieczor a my dalej szlismy przed siebie az natrafilam na sklep. Troche inny niz wszystkie. Mala klitka, sterty ciuchow, butow wszystko wielkich marek. Az mi sie oczy smialy! I nikt mi nie wmowi, ze to byly podroby. Juz prawie cos kupilam, ale niestety w wiekszosci byla to tylko jedna sztuka danego rozmaru, wiec musialam przyjac do wiadomosci, ze xxs i xs to nie moj rozmiar (wiem, wiem "s" tez nie, a Chinki zazwyczaj mniej niz "s" nosza). Chociaz jak juz byl rozmiar to nie moglam przelknac ceny. Po raz kolejny zobaczylam tez rzeczy "made in italy" na azjatyckich polkach zaraz po wyjsciu z tutejszych fabryk. Dodam tylko, ze z pustymi rekami nie wyszlam...
Powrot autobusem, bo maz tak zaordynowal. Bylam w szoku jak dlugo wracalismy! Dobrych kilkanascie (kilkadziesiat?) kilometrow zrobilismy. Niby norma, ale zazwyczaj na naszych wyjazdach jest gdzies czas na odpoczynek. Tutaj nie ma o tym mowy. Rownie dobrze mozna przyjechac na dwa tygodnie do Pekinu i bedzie co ogladac, gwarantuje!
Kolacja we wczorajszej knajpie ( chociaz dziecko dopomina sie o kaczke). Mamy baklazana, smazone tofu (nie ma nic wspolnego z tym u nas), wieprzowine z marchwia i papryka na slodko, oczywiscie trzy ryze i dwa piwa i wychodzi 85Rmb.
Koniec, bo juz jest jutro ;)

1 komentarz:

  1. Świetnie się czyta, przez chwilę byłam w Chinach.. a teraz czas wracać do szarej Wa-wki. Prosze o więcej. I zdjęcia, zdjęcia koiecznie. AF

    OdpowiedzUsuń