poniedziałek, 19 września 2011

08.09.2011 i znowu Pekin

Dzis mial byc ten dzien, kiedy to jedziemy na mur. Wyskoczylam z hotelu, zeby kupic ten sam drozdzowy placek, ktory nas wczoraj zachwycil (dokupilismy nawet do niego miodek) a dziadek mi daje 2 placki za 4Rmb. Pokazuje mu, ze chce 4, przeciez wczoraj u niego kupowalam placac 1 za 1. Dzis cena dla mnie wzrosla. Oż ty... Oddalam placki pokazujac, ze chce moje pieniadze. Przekazal mi je z taka zloscia, ze szybko odchodzilam czujac wielka gule w gardle. Nic to, moze pan mial gorszy dzien i probowal odreagowac. Znalazlam inna mete na te placki i biegiem do hotelu, bo tam przeciez czekaja. Wszystko dogadane, sniadanko kupione siedzimy w mini busie z wlasnym kierowca i przewodniczka gadajaca po angielsku. Od niej wlasnie slyszymy, ze oprocz miejsc, ktore sami chcielismy zobaczyc bedziemy musieli pojechac jeszcze do kilku muzeow i "fabryk" jedwabiu, pedzli itp. W pierwszej chwili myslalam, ze sie przeslyszalam, wiec poprosilam o powtorzenie. Niestety okazuje sie, ze wycieczka, za ktora placimy 2-3 razy wiecej, zeby oszczedzic czas to blef. Ostatecznie i tak chca nas wywiezc do miejsc, ktore nas nie interesuja. Delikatnie mowiac cos nas trafilo. Powiedzielismy, ze w takim razie wysiadamy, bo mamy inny pomysl na spedzenie dwunastu godzin. Liczylismy, ze zmienia zdanie, ale nie, wiec wysiedlismy. Wsciekli do granic mozliwosci. Przeciez wczoraj wszystko dogadalismy...
Ok, emocje w bok. Nie ma co marnować czasu, bo przecież zaraz wracamy. Idziemy obejrzeć Plac Tienanmen. Cały plac jest ogrodzony i trzeba przejść przez barierki z ochroniarzami, którzy prześwietlają bagaż. Nie ma jeszcze 9 a już dzikie tłumy.



Mauzoleum Mao omijamy dużym łukiem, bo nie mamy gdzie zostawić wszystkiego, co ze sobą wozimy a tam można wejść "na pusto" bez najmniejszej torebki, kamery, aparatu. Niczego. Dalej jest piękna brama miasta i stare zabudowania.
Idziemy do metra, bo czas zobaczyć Świątynie Nieba. Wchodząc na stację widzimy, jak ochroniarz szarpie kobietę zmuszając ją, aby poszła w inną stronę. No tak, bo przecież taka tu swoboda, że nawet drogi wyjścia ze stacji metra nie możesz obrać sam. Jeżeli są barierki to masz iść zgodnie z ich ułożeniem a nie korzystać ze szczeliny między nimi. Co z tego, ze nadrabisz kilkadziesiąt metrów, nikt o to nie dba i większość potulnie wykonuje polecenia ochrony/służb mundurowych. Podobną sytuację mieliśmy w autobusie i pociągu. W pierwszym kierowca chciał upchnąć wiecej pasażerów, wiec prawie dosłownie przerzucił staruszka na tylne siedzenie. Ten bez mrugnięcia dostosował się. W pociągu konduktor chciał iść nam na rękę i zamienił nasz bilet z jednym z pasażerów. Zwyczajnie nakazał zmianę miejsca tonem, który nie znosi sprzeciwu (zresztą facetowi pewnie to nawet do głowy nie przyszło). Nie znam chińskiego a mimo to mam pewność, że ani w jednym ani w drugim przypadku nie padło: "przepraszam, czy bylby pan tak uprzejmy i..."
Ale wracając do Świątyni. Zanim ją zobaczyliśmy musieliśmy przejść przez duuuuuży park. Nie było to proste, bo z każdej strony krzyczały do nas błagające o uwiecznienie sytuacje. Wiele tańczących grup, dziesiątki osób ćwiczących na różnych urządzeniach. Małe drużyny grające w chińską zośkę. Dzieciaki. Nie dało się przejść obok tego obojętnym. Duuuużo czasu tam spędziliśmy.





Potem zatraciliśmy się wybierając Matylce zabaweczki robione na szydełku (dokładnie takie jak robi Babcia Ania ;) ). Mamy więc włóczkową pandę, smoka, mamusie z córusią i jeszcze parę innych.
Oczywiście widzieliśmy też samą świątynię i ścianę echa i środek świata. Podobało się.


Po tylu godzinach przyszedł czas na jedzonko. Zaraz za bramą była wąska dróżka, wzdłuż której w barakach (a raczej przed nimi) mieszkali ludzie. Tam też znalazłam pana, który na świeżym powietrzu zagniatał ciasto i formował z niego makaron. Mistrzostwo świata! w ciągu minuty robił porcję (konkretną...) "spaghetti". Jego żona zamoczyła to na chwilę w bulionie razem z liściem pekińskiej i przelała do miski. Na wierzch odrobina wieprzowiny i... już jesteście w raju! Najlepsza zupa jaką jedliśmy w Chinach (podana w najbardziej obskurnym miejscu w jakim byliśmy) plus uśmiech kucharzy - bezcenne! No nie byłabym sobą, gdybym na tym poprzestała, wiec u chłopaczka obok zamówiłam coś. W wielkiej tortownicy miał płaty ugotowanego makaronu (obłędna konsystencja!), który pociął na szerokie pasy. Polał to mieszaniną sosu sojowego, rybnego, octu ryżowego i chilli. Do tego ogórek w słupki i kolendra i... ach... co ja Wam będę mówić... bajka! fantastyczna zimna przekąska!  Na koniec płatność: 11Rmb. Najtańsze i najlepsze jedzonko!







W drodze powrotnej zaczepili nas jacyś turyści pytając o drogę. Podpowiedzili, żeby pojechać na pchli targ, który był gdzieś w okolicy. Pojechaliśmy. Dziesiątki sprzedawców rozłożonych ze swoimi dobrami na ziemi. Miło, ale jakoś bez zachwytu.
Droga do hotelu była wyjątkowo długa. Niby był autobus, ale jednen przystanek, potem przesiadka, potem jeden, przesiadka... Szkoda, że zrezygnowaliśmy i poszliśmy na piechotę, bo zajęło to mnóstwo czasu. Odległości tutaj to jakaś masakra. Pokonujesz kolejne km i ciągle jesteś  w centrum miasta.
Na kolacje idziemy tam gdzie wczoraj. Ta zachwalana ryba za mną chodziła cały dzień. Trochę na nią czekaliśmy, ale jak już ją kelnerka podała, to aż zaniemówiliśmy. Potrawa wyglądała pięknie! Na całej długości korpusu coś jak stojące frytki. No bajka! Do tego sos słodko-kwaśny. Matyla zadowolona, bo ma frytki i rybę, ja też, ale jak zaczęłam analizować to jakoś tak mało tej ryby mi się wydawało. Dopiero po chwili dotarło do mnie co jem. Ryba w cieście. Wreszcie wiem jak powinna wyglądać ta potrawa. Zakładam, ze po usunięciu skóry z jednej strony nacina się rybę w małe romby, następnie zanurza w cieście i rzuca na gorący olej. Piękna sprawa! Za cały obiad złożony z ryby, sałatki ze szpinaku, alg i orzeszków, wieprzowiny na ostro (bardzo) i dwa piwka zapłacilismy 153Rmb



PS.
Byliśmy źli, że nas wyrolowali z tym murem natomiast nie przejmowaliśmy się tym, że muru nie zobaczymy. Wiem, nie świadczy to o nas najlepiej, ale jesteśmy tak pewni, że przylecimy do Chin ponownie, że traktujemy to jako odroczenie. Ubawiłam się, kiedy M na pytanie kiedy tu wracamy odpowiedział poważnie: raczej już nie w tym roku.
Musimy sobie tylko te Chiny podzielić jakoś rozsądnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz