Kolejny dzien w Pekinie i mam wrazenie, ze im dluzej tu jestesmy tym wiecej jest jeszcze do zobaczenia.
Dzien zaczelismy wcinajac pysznego drozdzowego placka smazonego na glebokim oleju (taki marokanski paczek) za cale 1Rmb za szt. do tego jogurt i sniadanie z glowy.
Idac w strone placu Tienanmen przeszlismy przez kolejny maly park. Spedzilismy w nim spooooro czasu podziwiajac tanczacych i cwiczacych mocno dojrzalych "nastolatkow". I znowu slyszelismy Tekle...
Chcielismy dac sie zlapac jakims naganiaczom, bo planujemy wykupic wycieczke na mur. Oprocz dziesiatek Chinczykow chcacych zrobic sobie fotke z nasza gwiazda nikt nas nie zaczepial. Trudno.
Dzis dzien bardziej zakupowy, chociaz na koniec dnia musialam przyznac, ze troche rozczarowujace sa te zakupy. Wybralismy sie metrem do carrefoura. Najpierw przyjemnosci dla corki: trampolina, karuzela itp a potem sklep. U nas sa dosyc obszerne, ale te tutaj porazaja wielkoscia i iloscia towarow. Polki doslownie uginaja sie od nadmiaru dobr. A dzial spozywczy to istna bajka! Miliony przypraw, dodatkow, polproduktow do tego fantastyczne (niedostepne u nas) warzywa. Teraz czas na garmazerke - ciezko bedzie stad wyjsc... I co najciekawsze we wszystkich tych miejscach stoja sprzedawcy i zachwalaja co tam maja pod reka. Jedni krzycza inni uzywaja megafonu normalnie jak przekupki na targu. Przemyslowy nie rozni sie zbytnio od naszego poza tym, ze jest znacznie wiecej wszystkigo i ciasniejsze alejki.
Zupelnie inaczej niz u nas wygladaja natomiast sklepowe toalety. Szlam naiwnie sadzac, ze w sklepie to takie miejsce wygląda przyzwoicie. Nic bardziej mylnego. Takiego syfu nigdzie indziej nie widzialam. Do lazienki szlo sie po podlodze wylozonej kartonami. Dalej bylo juz tylko gorzej. Podobno w meskiej te kartony sluzyly do oddawania na nie moczu... Chcac byc uczciwa musze jednak powiedziec, ze generalnie toalety wygladaja bardzo dobrze. Nie posiadaja typowych u nas kibelkow tylko korzysta sie z takich z dziura w podlodze (to rozwiazanie moglibysmy zapozyczyc). Wychodzac z domu nie ma sie co stresowac, bo miejskie szalety sa co krok czyściutkie i pachnace. Serio! Do tego pani ustepowa, ktora dba o porzadek, ale od korzystajacych oplaty nie pobiera.
Dobra, ale nie o tym powinno sie chyba pisac.
Wracalismy do hotelu dziwnie dlugo metrem i na piechote, ale udalo sie. Po drodze zaczepili nas jacyś Amerykanie pytajac jak daleko jest do glownej stacji kolejowej. Troche nas to zdziwiło, bo oczu skośnych nie mamy, żółtej skóry też nie a mimo to komuś się wydaje, że powinniśmy to wiedzieć. Uznali, że musimy tu mieszkać, skoro jesteśmy z małym dzieckiem. (Bo kto przy zdrowych zmysłach ciągnie biedactwo tak daleko ;) ). Uśmialiśmy się wszyscy szczerze, ale ostatecznie M pokazał gdzie mają iść (ach ta technologia...).
Obiecalismy Matylce kaczke, bo bardzo sie o nią dopominała. Ona chciała iść do "naszej starej restauracji" a ja wręcz przeciwnie ;). Zaczęliśmy szukać. W pierwszym miejscu ceny zwalily nas z nog (chociaz tlumy sie nimi nie stresowaly) kolejne bylo zbyt puste jak na ta pore, w ostatnim zostalismy.
Przesympatyczna obsluga. Kelnerka zachwalala rybe, ale Matylka byla twarda. Dostala swoja kaczuche. Wiedzielismy jak ja jesc (chociaz dopiero tym razem dowiedzielismy sie, ze te fragmenty skory/tluszczu bez miesa nalezy obtaczac w cukrze i tak przekaszac). Mati zaczela od nakladania skladnikow na nalesnika dwoma paleczkami a skonczyla wykorzystujac dziesiec paleczek-paluszkow, bo jednak nie ma jak zwinne raczki. Zanim jednak mogla sie wykazac kelnerka sama jej przygotowywala zawijaski, nalewala zupy (z kaczych kosci), karmila ta zupa a na koniec wycierala buzie. Przez moment pomyslalam, ze za chwile zacznie za nia przezuwac. Do tego co chwila ktos nowy pojawial sie przy naszym stoliku, zeby poogladac to male, biale dziecko. I zdjecia robili "ukradkiem". Coz... Takie jest zycie gwiazdy...
Jezeli chodzi o konkrety, to zabawa z kaczka (w tym dwa piwa) kosztowala nas 158Rmb.
Wracajac zostalismy schwytani przez naganiacza i dogadalismy sie odnosnie wynajecia samochodu i przejazdu na mur i do letniego palacu. Hurrra!
Ps
Szukajac knajpki M razem z Mati wchodzili do srodka a ja zostawalam z wozkiem na zewnatrz. Z jednej z nich Matylka wyskakuje wolajac: mamusiu, mamusiu a wiesz co? Tak? Dzisiaj bedziemy jesc chinskie jedzonko na kolacje! Hmmm...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz